Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Wieszczą Armagedon 500+

Ruszył rządowy program 500+. Oczekiwanego przez opozycję Armagedonu nie było. Systemy się nie zawaliły, budżet nie ogłosił bankructwa. Rafalska, Marczuk, Streżyńska dali radę, jeśli chodzi o stronę techniczną, co już uważam za ogromny sukces. Co prawda dalej przez opozycję określany jako coś co rozłoży budżet, a przez to i rząd PiS, przez większość polityków PiS jest traktowany li tylko jako utrwalacz ich władzy i dowód na spełnienie jednej z ich sztandarowych obietnic. Ale...

Z tymi obietnicami to jest tak, że od początku przyglądam się podatkowi bankowemu, podatkowi od sklepów wielkopowierzchniowych i programowi prorodzinnemu 500+. Jestem zwolennikiem wszystkich trzech. Przy czym, jak ze wszystkim, każdą rzecz nawet najlepszą można spieprzyć, co oczywiście np. w przypadku podatku od handlu wielkopowierzchniowego radośnie uczynił minister Szałamacha. Ale prawdziwie spieprzona jest dyskusja nad tymi propozycjami. Gospodarka to zbiór naczyń połączonych. I tylko tak można na nią patrzeć, ignorowanie tego faktu jest absolutnie idiotyczne, a u nas przy rozważaniu tych zagadnień wszystko zostało sprowadzone w zasadzie do jednego tylko wymiaru budżetowego. 

Społeczeństwo tym otumanione w ostatnim sondażu na temat, czy program 500+ przetrwa rządy PiS, w większości w zasadzie nie wierzy: Nie – 47%, Tak – 21%, Nie wiem – 32%. Ale co się dziwić, skoro nawet członkowie tego rządu zamiast widzieć więcej i umiejętnie bronić tych projektów krytykują je. Ba, nie starają się sięgnąć dalej wzrokiem, by dostrzec ich potencjalne dalekosiężne skutki, tylko wręcz dążą do osłabienia ich, a nawet ośmieszenia.

Ale prawda jest taka, że po uruchomieniu programu 500+ już nic nigdy nie będzie takie samo, niezależnie od tego, jak długo ten program przetrwa. Choć nie spodziewam się, by szybko padł, gdyż próba likwidacji go będzie samobójstwem politycznym. Ale nawet zlikwidowanie go za jakiś czas nie zlikwiduje pewnych dobrych procesów, które on zainicjuje, a które dodatkowo można by było wzmocnić, gdyby komuś choć trochę na tym zależało w Ministerstwie Finansów. Spróbuję opisać jeden z potencjalnych mechanizmów, jaki może się wyzwolić w wyniku wprowadzenia 500+ i sensownego podatku od sklepów wielkopowierzchniowych, który wymaga zupełnie innego podejścia niż tylko fiskalnego.

Popatrzmy bowiem na tendencje w światowej gospodarce i potrzeby polskiej gospodarki. Ponad dwa lata temu obecny prezes NBP Marek Belka sformułował jakże trafną i celną diagnozę, że Polska potrzebuje wzrostu płac. Polacy potrzebują więcej zarabiać. Na ostatnim Światowym Forum Ekonomicznym w Davos kluczowym tematem była tendencja spadku liczby miejsc pracy w światowej gospodarce w wyniku postępu technologicznego, robotyzacji oraz związanych z tymi wzrostami napięć społecznych. Zastanawiano się, co zrobić z rzeszą pracowników, którzy będą zbędni. Jak zapewnić ludziom podstawy egzystencji. Tam już poszukuje się rozwiązań, bowiem wzrost biurokracji, jaki został w tym celu uruchomiony, nie wydaje się być dobrym rozwiązaniem. Ile można stworzyć urzędów, by zmniejszyła się liczba bezrobotnych i by gospodarki to wytrzymały w połączeniu z kryzysem demograficznym? Dziś w mediach pojawia się teza, że banki w wyniku „uberyzacji” - automatyzacji zwolnią ok. 30% zatrudnionych. Polska przez lata miała duże bezrobocie, któremu zaradzili nasi politycy specjalnie i z premedytacją eksportując młodych Polaków na Zachód, zlikwidowali w ten sposób potencjalne napięcia społeczne – rewolucje zawsze robią młodzi. Spodziewano się wzrostu płac, efektów jednak nie widać. Co prawda tacy „zakuci liberałowie” jak Leszek Balcerowicz będą znowu przekonywali o potrzebie wzrostu efektywności, ale to od lat nie działa, bowiem czym się różni praca polskiego pracownika w Lidlu w Polsce za 1600 złotych, od pracy niemieckiego pracownika w tymże Lidlu za 1600 … ale euro? Po prostu takie firmy jak sieci handlowe - w większości zagraniczne - traktują nas jak kolonię, którą wyciska się jak cytrynę. (Ale to temat na zupełnie inny tekst.)

W sytuacji kiedy wprowadzamy program 500+ wiadomym jest, że rodzina, która ma 3-4 dzieci i rodzice nie mają zbyt dobrze płatnych stanowisk pracy – popatrzmy przez chwilę nie z perspektywy dużego miasta – dla nich te 1500-2000 złotych to po prostu kolejna pensja. Być może sprawiająca, że nie opłaca się posyłać dzieci do przedszkola czy żłobka, bo po odliczeniu okaże się, że jest skórka za wyprawkę i matka, równie dobrze może się zająć dziećmi i wyjdzie na to samo. I ten efekt już się wydarzył! Otóż sieć sklepów Biedronka sama podniosła pensje podobnie zrobił Lidl. Sami z siebie? Czy zmuszeni nowymi perspektywami? Oni sami z siebie nic takiego nie zrobią, nie ma się co łudzić. I sami zresztą to artykułują. Nasze mądre głowy na czele z feministkami w tym momencie bardziej martwią się losem sieci i biznesu niż wykorzystywanych Polaków. Krzyk, że to zabije biznes jest po prostu głosem w obronie głównie obcego kapitału i to na niekorzyść najgorzej sytuowanej części społeczeństwa. A Polacy i Polska potrzebują, by obywatele więcej zarabiali.

Zwróćmy uwagę jednak, że te podwyżki pensji nie poprawiają wcale sytuacji małego i średniego polskiego biznesu, nad którym kapitałowo górują sieci. Z podwyżką pensji mogą sobie one poradzić uruchamiając swoją przewagę kapitałową i instalując np. automatyczne systemy kasowe. Im droższy pracownik tym większa skłonność do inwestowania w technologię konkurującą z nisko kwalifikowanym pracownikiem. Automatykę da się postawić w kilka tygodni/miesięcy przekwalifikowywać pracownika trzeba miesiącami lub latami, jeżeli w ogóle ma do wysoko kwalifikowanej pracy predyspozycje, bo może ich jednak nie mieć. I wtedy mamy kolejnego bezrobotnego na garnuszku podatników. A zyski płyną tam, gdzie do tej pory.

W tej sytuacji ogromną rolę odgrywa sprawa podatku od supermarketów, tak koncertowo „spalonego” - specjalnie lub nie to pozostawiam jako pytanie otwarte - przez ministra Szałamachę, który zamiast uderzenia w wielkie sieci, chciał przywalić prymitywnie w cały handel głównie tak naprawdę mały i średni. Oczywiście wprowadzanie pomysłów w rodzaju podatek obrotowy od powierzchni większej niż … to proszenie się o lobbing i obchodzenie go na różne sposoby. Jeżeli myślimy o osłabieniu przewag kapitałowych obcych sieci, bo to one głównie opanowały nasz handel, oraz jednak o ten impuls propłacowy zamiast wprowadzania na sztywno stawek minimalnych trzeba do tego podejść inaczej. Może rozwiązaniem będzie np. opracowanie podatku w oparciu o współczynnik „babochłopa” na metr kwadratowy powierzchni. Krótko mówiąc im większa powierzchnia handlowa i mniejsza liczba osób w takim sklepie zatrudnionych, tym większy płacony podatek od obrotu. Wtedy … mamy podatek w zasadzie nie do uniknięcia. A jednocześnie wzmacniający małe i średnie polskie biznesy przeciwko potężnym sieciom handlowym, które wykorzystują kapitał, wielkie powierzchnie i małe płace do przejmowania rynku.

Kompilacja korzyści wynikających z 500+ oraz tak skonstruowanego podatku od handlu wielkopowierzchniowego powoduje samoistny mechanizm wymuszający podniesienie płac, bez wprowadzania wymuszonych stawek minimalnych. Oczywiście bez importu dodatkowej taniej siły roboczej z zagranicy. Zmniejszenie bezrobocia, wzrost płac. Pojawia się zapotrzebowanie na pracowników i … tu wisienka na torcie dla liberałów. Wtedy, kiedy powstaje zapotrzebowanie na rynku na pracowników, pensje stają się atrakcyjniejsze, można myśleć o zmniejszeniu biurokracji. Krótko mówiąc bardziej będzie się opłacało pracować na rynku niż w urzędach. Ci zwalniani urzędnicy po prostu będą bez problemu mogli znaleźć pracę. Państwo musi myśleć o takich mechanizmach i je wymuszać. Niestety ta pułapka średniego wzrostu, o której trąbią ekonomiści i politycy, dotyka nie całego państwa. Bo pensje np. informatyków są już często na poziomie zachodnim. Ale nie wszyscy będą informatykami, część po prostu nie ma takich zdolności. Więc bardziej należy mówić o pułapce średniego wzrostu w kontekście części naszej gospodarki, tej o mniejszym potencjale, niż o Polsce jako całości. Pułapkę „średniego wzrostu” mamy w poprzek gospodarki i naszego społeczeństwa. Jeżeli rząd zamierza osiągnąć sukces, to namawiam do takiego myślenia, nie warto postponować 500+ tylko z tego powodu, że kumpel jeden czy drugi, często z zagranicy, mniej zarobią. Może w krótkim okresie, ale te pieniądze wrócą do gospodarki, wolumen obrotu sprawi, że i oni zarobią swoje, te pieniądze napędzą popyt wewnętrzny, a i budżet na tym nie straci.

I to nie będzie Armagedon, nie dla Polaków.

Mariusz Gierej

Mariusz Gierej - https://www.mpolska24.pl/blog/mariuszgierej

Dziennikarz, publicysta ...
"Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły." Nicolás Gómez Dávila.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.