Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

"Edukacja wolna i przymusowa", czyli Rothbard wiecznie żywy

„Wyraźnie widać, że powszechny entuzjazm dla równości jest w swoim podstawowym sensie antyludzki. Ma on tendencję do tłumienia indywidualizmu i różnorodności oraz cywilizacji jako takiej. Jest dążeniem do prymitywnej uniformizacji.”

"Edukacja wolna i przymusowa", czyli Rothbard wiecznie żywy

Powyższy fragment można odnieść współcześnie do niemal każdej dziedziny życia społecznego. A jednak Murray N. Rothbard postanowił skupić się na sferze, która niemal bezspornie uznawana jest dziś za domenę publiczną: do edukacji. W opublikowanej niedawno przez Instytut Misesa „Edukacji wolnej i przymusowej Rothbard po raz kolejny rzuca zza grobu gorzkie „a nie mówiłem”?

Gdy tzw. Rzecznik Praw Obywatelskich (sic!) deklaruje: „rodzice mogą edukować dzieci po szkole i w weekendy”, a sami obywatele nie mają gwarancji, że „wiedza przekazywana w szkole będzie zgodna z przekonaniami rodziców”, gdy w mediach trwa niekończąca się batalia pomiędzy postępactwem, a prawicą, po raz kolejny przypominają się słowa Rothbarda: „ekspansja udziału państwa w sektorze edukacyjnym powoduje wzrost społecznych konfliktów i antagonizuje ze sobą ludzi, chcących mieć jak największy wpływ na władzę”.

Publiczna edukacja nie jest „osiągnięciem cywilizacji”, owocem „praw człowieka”, „humanizmu” czy „oświecenia”. Nie jest ona owocem duchowej potrzeby „niesienia kaganka oświaty” tzw. ludowi. Europejscy pionierzy publicznego szkolnictwa (przede wszystkim protestantcy reformatorzy religijni) mieli inne priorytety, potrzebowali mianowicie skutecznego narzędzia społecznej inżynierii. Zaś pierwszym europejskimi państwem, które wprowadziło przymusową edukację publiczną, były militarystyczne Prusy. „Zasadniczą cechą” owej edukacji była: „edukacja w duchu państwa, edukacja dla państwa, edukacja przez państwo”.

Współcześnie podkreśla się konieczność utrzymywania publicznego szkolnictwa ze względu na potrzebę zapewnienia „równego startu” vel „równych szans” wszystkim. W Polsce jednak mania „zrównywania” nie jest jeszcze tak powszechna, jak na tzw. zachodzie, a więc i sami „zrównywacze” dzielą się opinią publiczną tylko częścią swoich refleksji. W przeciwieństwie np. do czołowego europejskiego „zrównywacza” Thomasa Piquettego, który przy wszystkich swoich manipulacjach ma tyle intelektualnej uczciwości, by nie ukrywać, że likwidacja nierówności społecznych może przyjąć tylko i wyłącznie formę równania w dół. Tym, czego nałogowi „zrównywacze” nie rozumieją, jest fakt, że rynek nie jest grą o sumie zerowej. Z faktu, że dzięki zabijającej talenty, kreatywność i indywidualność publicznej oświacie nie wyrośnie nam nowy Steve Jobs, nie oznacza, że innym ludziom będzie żyło się lepiej. Z wyjątkiem potencjalnej konkurencji, która będzie mogła sprzedawać nam słabszy sprzęt po wysokich cenach.

W Polsce takie refleksje w debacie publicznej po prostu się nie pojawiają. Wręcz przeciwnie, III RP nakłada na swoich poddanych obowiązek edukacyjny do 18. roku życia, nadzoruje na szkolnictwo prywatne oraz gwarantuje „darmową” edukację, z kształceniem akademickim włącznie...

Ten stan rzeczy po raz kolejny zmusza do zastanowienia się nie tylko nad oczekiwaniami, jakie żywili Polacy wobec nowego ustroju, lecz także nad ich zrozumieniem dla natury systemu komunistycznego. Pomimo że marksizm nigdy nie został en block zaakceptowana przez społeczeństwo, wiele jego dogmatów na trwale zakorzeniło się w świadomości opinii publicznej. Stąd niechęć do prywaciarstwa, stąd przekonanie że w kapitalizmie życiowy sukces jednego człowieka musi nieść za sobą niedolę drugiego.

A przecież efekty publicznej edukacji nie są szczególnie widowiskowe. Chyba że ktoś posiada bardzo szczególny zmysł estetyczny. Po ukończeniu 18. roku życia szkoły średnie opuszczają półanalfabeci. Uczelnie wyższe natomiast to parkingi dla bezrobotnych i wylęgarnie rojów młodych, wykształconych, co prowadzi do galopującej inflacji formalnego wykształcenia. Tytuły naukowe mogą uzyskać dziś ludzie, którzy mieliby dawniej problemy ze zdaniem matury (polecam ten tekst, w którym pochylam się nad twórczością dwóch takich koryfeuszy polskiej nauki). O tym, jaka jest rola tegoż systemu w tworzeniu „społeczeństwa obywatelskiego” (określenie często używane w okolicach ulicy Czerskiej w Warszawie), także pisał Rothbard: Dzieci są przygotowywane do udziału w demokracji poprzez udział w dyskusjach na temat bieżących wydarzeń bez wcześniejszego zdobycia systematycznej wiedzy (na temat polityki, ekonomii, historii), która jest konieczna, by móc rozmawiać na takie tematy. Zastępuje się w ten sposób przemyślane, indywidualne myśli sloganami i powierzchownymi poglądami na poziomie najniższego wspólnego mianownika grupy.

Argument, że publiczna edukacja jest zwyczajnie niemoralna, gdyż zmusza jednych ludzi do finansowania edukacji dzieciom innych osób, jest oczywisty. Ale jakie jest jego zasięg oddziaływania w państwie, w którym szacunek do własności prywatnej praktycznie nie istnieje? Zapewne niewielki. Ale być może na podatniejszy grunt trafią przynajmniej argumenty utylitarne, czyli odnoszące się do redukcji kosztów publicznej edukacji? W końcu twierdzenie, że państwo ma sponsorować naukę, nie oznacza, że musi organizować kupno kredy do szkolnych klas czy dobór personelu dla placówek edukacyjnych. Tutaj wyjściem jest system tzw. bonów edukacyjnych, wdrożony m.in. w Stanach Zjednoczonych z inicjatywy Miltona Friedmana. System edukacji tak czy inaczej czeka reforma, ponieważ (poza byciem karykaturą samego siebie) stanowi poważne obciążenie finansowe dla państwa. A jaka jest kondycja finansowa tegoż państwa oraz samorządów, nie trzeba nikomu wyjaśniać. Nie łudziłbym się także, że wymiana rządu coś tutaj zmieni (chyba że do władzy wyniesieni zostaną bardzo bogaci ludzie, ale tych raczej trzeba by było importować). Lepiej już zacząć zastanawiać się nad kształtem przyszłych reform. Ich kierunek powinien być wprost przeciwny od tego, co nasza Konstytucja nazywa, poświadczając tym samym o wysoce wyrafinowanym poczuciu humoru jej twórców, społeczną gospodarką rynkową.

Chętnych do zapoznania się z Edukacją wolną i przymusową w darmowej wersji elektronicznej, zapraszam tutaj. Tak, jak wiele innych pozycji M.N. Rothbarda, tę również można podzielić na dwie części – teoretyczną oraz historyczną, opisującą rozwój idei państwowego szkolnictwa na przestrzeni wieków.

Maciej Kosicki

Maciej Kosicki - https://www.mpolska24.pl/blog/maciej-kosicki11

Kosa Wolności. Portal domowy: www.kosawolnosci.pl . UWAGA: zawiera dużą dawkę austriackiej szkoły ekonomii :)

Komentarze 4 skomentuj »

Trzeba przyznać, że nazywanie tego tworu społeczną gospodarką rynkową stanowi potwarz. Zastanawiam się tylko, skąd taki pęd do wdrażania rozwiązań na skalę Polski. Dlaczego wszystkie strony sporu politycznego w Polsce wykluczają możliwość samorządności społeczeństwa?

Premier Mazowiecki liczył na powtórkę "niemieckiego cudu gospodarczego"...

Chyba tylko tak twierdził :P

Pochylę się nad tym w którymś kolejnym tekście ;)

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.