To zdaje się rzecz bez precedensu, ale pani Anita Gargas zwróciła się do redakcji Onetu o zdjęcie wpisu na prowadzonym przeze mnie blogu. Gniew ważnej postaci w TVP wywołał post zatytułowany „Odrzucić veto”. Napisałem w nim o bezprzykładnej dewastacji mediów publicznych dokonywanych przez ludzi PiS-u, w tym o działalności dwóch komisarzy w spódnicach pań: Patrycji Koteckiej i autorki interwencji. Pani Gargas uważa, że podałem nieprawdę o jej karierze i udziale w niej Zbigniewa Ziobry oraz o przykładach jej wdzięczności dla dzielnego ministra.
O staraniach promotora pani redaktor pisze Janusz Kaczmarek. Były minister i zaufany człowiek prezydenta Kaczyńskiego opowiada jak to Zbigniew Ziobro zabiegał o właściwą pozycję swojego człowieka. Na spotkaniu u prezydenta mówił o Anicie Gargas: „Warto, by została dyrektorem Programu I bądź II. Pociągnie pracę, tak jak byśmy oczekiwali”. Nie pociągnęła jednak, bo Antoni Macierewicz napomknął, że ulubienica dzielnego szeryfa figuruje w jego zasobach – co mogło oznaczać, że jest informatorem lub osobą inwigilowaną. Nie przeszkodziło to pani Gargas czerpać pełnymi garściami z obfitego stołu prokuratora generalnego, czego efekty widzieliśmy w kolejnych wydaniach „Misji Specjalnej”.
Pisząc blog apelowałem do posłów lewicy o głosowanie za odrzuceniem veta prezydenta w sprawie nowelizacji ustawy medialnej. Uważam, że trzeba to zrobić niezależnie czy porozumiano się w tej sprawie z PO czy nie. Rzecz idzie o wyższą stawkę. Media publiczne staczają się coraz niżej realizując misję pisowskiej propagandy. Pieniądze, jakie są pompowane w tego molocha – nie przekładają się na żadną wartość – ani intelektualną, ani edukacyjną. Polityka historyczna pierze mózgi i czyni niepowetowane szkody w świadomości młodych Polaków. Nie warto przykładać do tego ręki.
Niestety kierownictwo SLD sądzi inaczej. We wczorajszych „Sygnałach Dnia” Wojciech Olejniczak powiedział, że być może nie przeczytałem zawetowanej ustawy i dlatego myślę o niej zbyt emocjonalnie. Są w niej przepisy, które – jeżeli weszłyby w życie – ograniczą niezależność mediów publicznych i dlatego posłowie SLD wstrzymają się od głosu. Rzecz jasna przeczytałem sporny tekst i mam swoje uwagi, ale nie są one rzeczą najważniejszą. Najbardziej zdumiewające jest to, że szef SLD zdaje się myśleć, że telewizja i radio publiczne pod rządami PiS-u są niezależne lub, że ktokolwiek może je jeszcze bardziej uzależnić. Właśnie niedawno prezes Urbański obwieścił, że słynna „Pati-Koti”, kobieta do specjalnych zleceń Zbigniewa Ziobry odegra jeszcze w telewizji znaczącą rolę. Prezes chciałby zapewne, aby dewiza pani Koteckiej „Tego nie puszczamy, bo mogłoby zaszkodzić PiS-owi” objęła wszystkie media, a nie tylko telewizję zwaną dla żartu publiczną. W zgodzie z tym przekonaniem TVP przerwała transmisję komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy, kiedy zeznania świadków stały się dla PiS-u niewygodne. Nie wypada też przypominać, że takie symbole publicystyki jak Jan Pospieszalski, czy Bronisław Wildstein są dla zarządców TVP wzorami rzetelności i obiektywizmu.
Moi dawni koledzy nie rozumieją, że konieczne reformy mediów publicznych mogą być dokonane dopiero po wyrwaniu ich ze szponów PiS-u. Szybkie wyzwolenie telewizji i radia jest zadaniem najważniejszym i wymagającym współpracy z koalicją PO-PSL.
Za dalsze panoszenie się pisowskich komisarzy w spodniach i spódnicach nie warto ponosić odpowiedzialności.