W mroku z 7 na 8 sierpnia ubiegłego roku, kiedy świat patrzył na Olimpiadę w Pekinie prezydent Gruzji Saakaszwili postanowił zostać bohaterem. Oskarżany we własnym kraju o łamanie demokracji i fałszerstwa wyborcze kaukaski awanturnik zagrał na szowinizmie i nacjonalizmie próbując wzmocnić własną pozycję. W nocy gruzińska artyleria otworzyła ogień na stolicę Osetii Południowej Cchinwali zabijając mieszkańców i rujnując ich mienie. Pociski spadły też na rosyjski kontyngent wojskowy stacjonujący na mocy porozumienia z Soczi z 1992 roku. Dzieła zniszczenia dopełniły czołgi i żołnierze. Atakujące oddziały mordowały bezbronnych Osetyńczyków i równały z ziemią ich miasto pozostawiając tylko 15 procent ocalałych budynków. Blitzkrieg przebiegał sprawnie i wydawało się, że problem osatyński został ostatecznie rozwiązany. Tak wyglądał początek wojny, który Lech Kaczyński, politycy i dziennikarze dla których polski patriotyzm oznacza antyrosyjskość nazwali agresją Rosji na Gruzję. Królowało kłamstwo i bezczelność. Odmienny punkt widzenia próbowano dławić przy pomocy moralnego szantażu i krzyku. Rozkwitały absurdalne porównania sytuacji w Gruzji do interwencji armii Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, nadawano też tarczy antyrakietowej rangę porównywalną z przyjęciem Polski do NATO. Przykrą niespodziankę entuzjastom tych majaczeń sprawił czeski prezydent Vaclav Klaus, który odrzucił porównanie wojny w Gruzji z rokiem 1968. Oświadczył też, że nie podziela oceny wydarzeń, jaką zaprezentowali w swej deklaracji prezydent Kaczyński i szefowie państw nadbałtyckich. „Pod względem odpowiedzialności za wywołanie wojny rola gruzińskiego prezydenta, rządu i parlamentu jest bezdyskusyjna i ewidentnie fatalna” - stwierdził dobitnie czeski prezydent. Dziś Klaus może spokojnie patrzeć w lustro. Komisja Europejska zakończyła właśnie specjalne dochodzenie. Międzynarodowa komisja pod przewodnictwem Heidi Tagliavini uznała Gruzję odpowiedzialną za wywołanie zbrojnego konfliktu na Kaukazie. Dokument obala kłamstwa Tbilisi, że wojsko gruzińskie wkroczyło do Cchinwali dopiero wtedy, gdy weszli do niej rosyjscy żołnierze, co było koronnym argumentem Saakaszwilego na rzecz rosyjskiej interwencji. Jakże żałośnie na tym tle brzmią słowa i gesty polskiego prezydenta, który ogarnięty antyrosyjską obsesją poparł agresora. Nie tylko on. Sejm przyjął przez aklamację specjalną uchwałę, w której potępiono rosyjską reakcję na atak Gruzji pomijając krwawą interwencję wojskową reżimu Saakaszwilego. Niestety sejmowa lewica tchórzliwie poparła to stanowisko. Dobrze, że dziś niektórzy lewicowi posłowie wypominają politykom ich antyrosyjskie zacietrzewienie. Szkoda, że rok temu zamieniając agresorów na ofiary śpiewali zgodnie z prawicą w sejmowym chórze.