Mam tu na myśli wystąpienie Niemiec z „propozycją” nałożenia kontrybucji na "niemiłosierne" a "niepokorne" państwa UE, eufemistycznie określanych mianem "opłaty solidarnościowej", za tzw. „nieprzyjęcie uchodźców”, do którego żadne z państw, do których te niemieckie roszczenia są kierowane się przecież nie zobowiązało, więc najwyraźniej opłata ta ma jednoznacznie charakter kontrybucji, a nie żadnej tam sankcji za niewywiązanie się z dobrowolnie podjętych zobowiązań. Kontrybucji rzecz jasna w nieco bardziej nowożytnym wydaniu, tzn. nie jako danina nakładana na pokonane państwa, a opłata za, przykładowo, odstąpienie lub zaniechanie agresji terytorialnej, czy jakiejkolwiek innej, która mogłaby być ewentualnie przedsięwzięta.
Ponieważ „kontribution” nie bardzo pasuje do „języka miłości” obowiązującego w UE, Herren Szultz, Junker und Tusk udali się do samego papieża, który co prawda nie nosi już czerwonych bucików, ale u którego czerwonych akcentów jakby coraz więcej i więcej, aby ten pobłogosławił zamiennik odpychającego, „zamkniętego i egoistycznego” „kontribution” na niezwykle „miłosierny” „solidarität”
Teraz do pełni szczęścia brakuje jedynie modyfikacji i stosownych uzupełnień słownikowych definicji słowa solidarny, bo te wciąż „wprowadzają w błąd” wyjaśniając, że chodzi o: „poczuwanie się do współodpowiedzialności, współdziałania i wspierania kogoś”, a nie mówią nic, że chodzi o konieczność, obłożoną surowymi sankcjami finansowymi, współodpowiedzialności za to, co naważyły same sobie Niemcy, przez swoją głupotę zresztą, podczas gdy one ostentacyjnie ignorują i odmawiają „współdziałania i wspierania” innych państw i całej wspólnoty zarazem, w celu rozwiązania najpoważniejszego od lat problemu migracyjnego, z pogwałceniem prawa do ochrony swoich interesów przez poszczególne państwa członkowskie wedle swojego, a nie niemieckiego uznania. Być może „uwspółcześnione” rozumienie „solidarności” stanie się nawet nowym dogmatem, na okoliczność czego papież wzuje brunatne buciki?