Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

" DYSK" DYWERSJA I SABOTAŻ KOBIET - GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE TAM KOBIETĘ POŚLE...

ARMIA KRAJOWA

" DYSK" DYWERSJA I SABOTAŻ KOBIET  - GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE TAM KOBIETĘ POŚLE...
Aleksander Szumański
źródło: INTERNET

 " DYSK" DYWERSJA I SABOTAŻ KOBIET

GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE TAM KOBIETĘ POŚLE...

„Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle” – to ludowe przysłowie dobrze ilustruje rolę kobiecych oddziałów dywersyjnych Armii Krajowej. Okazało się bowiem, że kobiety mogą być nie tylko świetnymi wywiadowczyniami czy agentkami, ale także saperkami wysadzającymi w powietrze niemieckie pociągi lub koszary. Koncepcja włączenia kobiet do działań dywersyjnych zrodziła się już w listopadzie1939 roku, kiedy to mjr Franciszek Niepokólczycki „Teodor” i płk Janusz Albrecht „Wojciech” spotkali się w jednym z warszawskich mieszkań, by zaplanować utworzenie pionu dywersyjno-sabotażowego Służby Zwycięstwu Polski (SZP). Obaj oficerowie w swych pracach wzorowali się na Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), w której zdobywali pierwsze bojowe i konspiracyjne doświadczenie. Obaj też zapamiętali niepoślednią rolę kobiet w organizacji. Jako agentki i łączniczki często osiągały one lepsze wyniki od mężczyzn z tego prostego powodu, że niemieccy czy rosyjscy żandarmi nie zwracali na nie tak bacznej uwagi, jak w wypadku mężczyzn. Na ten fakt wskazał mjr Franciszek Niepokólczycki. Według niego również w akcjach dywersyjnych kobietom będzie znacznie łatwiej dotrzeć do obiektów ataku – na przykład mostów, torów kolejowych czy magazynów – niż dywersantom – mężczyznom.

KOBIECY PATROL MINERSKI

W POW, oprócz innych grup kobiecych, szczególnie zasłużył się oddział żeński dowodzony przez Ellę Kwiatkowską-Stefanowską i Jadwigę Barthel de Weydenthal, składający się między innymi z sekcji wywiadowczej i sanitarnej. Po odzyskaniu niepodległości, jego członkinie zaangażowały się w walkę o granice i w wojnę polsko-bolszewicką. Do 1939 r. wiele z nich zostało instruktorkami Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet (OPWK). Taką drogę przeszła między innymi dr Zofia Franio "Doktór", która oprócz praktyki lekarskiej w Szpitalu Zakaźnym przy ul. Wolskiej była instruktorką PWK w stopniu porucznika. Jesienią 1939 roku jej mieszkanie służyło jako jeden z pierwszych punktów kontaktowych dowódcy głównego SZP, gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza. Wiosną 1940 roku mjr Fraanciszek Niepokólczycki, już jako szef Wydziału Saperów, a jednocześnie dowódca Związku Odwetu (ZO) w kolejnej po SZP organizacji konspiracyjnej – Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) urzeczywistnił plan powołania kobiecego patrolu dywersyjnego. Na jego dowódcę wyznaczył właśnie Zofię Franio „Doktór”. Oprócz niej, w skład tego pierwszego oddziału bojowego kobiet weszły: Antonina Mijal-Bartoszewska „Tosia”, Kazimiera Olszewska „Mira”, Kazimiera Skoszkiewicz-Lubańska „Kazika”i Janina Rudomino „Nina”.

Wszystkie, podobnie jak „Doktór” były instruktorkami Przysposobienia Wojskowego Kobiet (PWK), posiadającymi już przeszkolenie wojskowe, a także przeszkolenie w dziedzinie różnych pomocniczych służb wojskowych. Od razu przystąpiono więc do szkolenia specjalistycznego. W maju 1940 roku, na celowo zorganizowanym kursie minerskim przyszłe saperki-dywersantki poznawały zasady obchodzenia się z materiałami wybuchowymi, zapalnikami i środkami zapalającymi. Jednocześnie poznawały konstrukcje mostów oraz funkcjonowanie linii kolejowych – głównych obiektów ich przyszłych akcji. Po przeszkoleniu pierwszej piątki każda z jej członkiń utworzyła własny patrol, ucząc już samodzielnie lub przy pomocy oficerów saperów kolejne werbowane ochotniczki.

W ten sposób w okresie lat 1940-1942 powstało siedem patroli kobiecych. Pod koniec roku 1942, kiedy Związek Odwetu (ZO) ZWZ wszedł w skład Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej (KG AK) patrole minerskie „Doktór” liczyły 45 kobiet, z których 30 miało za sobą służbę w przedwojennym PWK. W listopadzie 1942 roku minerskie patrole kobiece przydzielono do Kedywu Okręgu Warszawskiego, podporządkowując je kpt. Jerzemu Lewińskiemu „Chuchro”.

Kobiety-minerki wzięły wtedy udział w pierwszej dużej akcji bojowej AK, noszącej kryptonim „Wieniec” i wymierzonej w linie kolejowe wokół Warszawy.

W nocy z 7 na 8 października 1942 roku saperki pod dowództwem Antoniny Mijal wysadziły tory pod przejeżdżającą lokomotywą na trasie Okęcie-Piaseczno w pobliżu stacji Pyry.

Oprócz akcji bojowych patrole dr Franio wciągnięto do pracy w Biurze Badań Technicznych (BBT) Wydziału Saperów Komendy  Głównej AK. Na czele biura stał por. inż. Zbigniew Lewandowski „Szyna”, który bardzo wysoko oceniał zaangażowanie saperek. Z czasem kobiety zaczęły w BBT odgrywać jedną z głównych ról. Na przykład Antonina Mijal kierowała produkcją i przygotowywaniem do akcji min, Kazimiera Olszewska „Mira” została kierowniczką łączności BBT, a Jadwiga Kuberska „Mea” kierowała magazynami broni i środków wybuchowych Kedywu Okręgu Warszawskiego. Jak dobrymi organizatorkami były dr Franio i jej podwładne świadczy przygotowanie pomocy dla żydowskich formacji wojskowych przygotowujących ię do Powstania w Getcie Warszawskim na początku 1943 roku. Do ich obowiązków należała między innymi koordynacja przerzutów amunicji i środków zapalających z magazynów Kedywu do getta. Centralny punkt przerzutowy znajdował się na Krakowskim Przedmieściu 4, kierowała nim Kazimiera Olszewska. Ona też, wraz z Marią Piotrowicz „Zonią” i Michaliną Petrykowską „Miecią” przenosiły „wybuchowe pakunki” do sklepu przy ul. Marszałkowskiej 77, skąd przekazywano je do getta. Choć towarzyszyła im osłona, zadanie należało do niezwykle niebezpiecznych, gdyż w razie schwytania, groziły im tortury w alei Szucha i śmierć, lub w najlepszym wypadku zesłanie do obozu koncentracyjnego.

"DYSK" PORUCZNIK "LENY"

Kiedy zapadła decyzja, że kobiece patrole minerskie dr Franio przejdą do dyspozycji Okręgu Warszawskiego AK, w kwietniu 1942 roku powołano jeszcze jeden kobiecy zespół sabotażowo-dywersyjny podległy bezpośrednio komendzie Związku Odwetu.

Komendantką nowego oddziału kobiecego, który otrzymał nazwę Disk ( Dywersja i Sabotaż Kobiet), popularnie nazywany „Dyskiem” została charyzmatyczna por. Wanda Gertz „Lena”. W latach 1914-1916 służyła w męskim przebraniu w I Brygadzie Legionów jako Kazimierz Żuchowicz. Następnie znalazła się w POW, a w okresie międzywojennym, podobnie jak „Doktór”, została instruktorką PWK w stopniu porucznika. Także większość członkiń pierwszego składu „Dysku” miało za sobą przeszkolenie w PWK lub były jego instruktorkami. Należały do nich między innymi: Władysława Macieszyna „Sława” (zastępca komendantki), Maria Jankowska „Margeryta”, dr Jadwiga Bekowa„Jaga”, Janina Szymańska „Wiga”, Hanna Bielik „Filipina” i Maria Zielonka „Zofia”. Po przekształceniu ZO w Kedyw „Dysk” został włączony do oddziału dyspozycyjnego „Motor 30” dowodzonego przezmjr. Wojciecha Kiwerskiego „Doktora”. W strukturach „Motoru 30” kobiecy oddział szkolono w trzech głównych dziedzinach: minerskim, sabotażowym i łączności.

W sumie patrole „Dysku” liczyły według różnych źródeł od 74 do 130 kobiet. W lipcu 1944 r. zorganizowano też dla nich osobną klasę w Szkole Podchorążych, która funkcjonowała do samego Powstania. Wykłady podchorążówki odbywały się dwa lub trzy razy w tygodniu w mieszkaniach prywatnych i były uzupełniane niedzielnymi ćwiczeniami w podwarszawskich lasach. Obejmowały one między innymi szkolenie saperskie, naukę o broni, terenoznawstwo oraz organizację armii niemieckiej.

Prowadzono również znacznie bardziej rozszerzone niż w oddziałach męskich szkolenie sanitarne. Uczestniczki Szkoły Podchorążych przechodziły też naukę jazdy na oficjalnych kursach samochodowych organizowanych przez Henryka Prylińskiego w Al. Jerozolimskich 27. Pierwsza praktyczna część egzaminów kończących podchorążówkę odbyła się w Zielone Świątki 1944 roku w jednej z leśniczówek w Puszczy Kampinoskiej. Komisję egzaminacyjną tworzyły Wanda Gertz „Lena”, Maria Zielonka „Zofia” i Maria Janowska „Margeryta”.

Natomiast część teoretyczną kandydatki do stopnia podchorążego zdawały przed oficerem saperów i dowódcą oddziału dyspozycyjnego Kedywu „Broda” kpt. Janem Kajusem Andrzejewskim „Janem”. Kapitan bardzo wysoko ocenił przygotowanie członkiń „Dysku”.

NA POWSTAŃCZYCH BARYKADACH

W czerwcu 1944 roku, w ramach przygotowań do Powstania, członkinie „Dysku” otrzymały zadanie rozprowadzenia po kwaterach butelek zapalających z benzyną. Po wybuchu Powstania Warszawskiego „Dysk” został włączony do Brygady „Broda 53”, którą dowodził jego były wykładowca z podchorążówki i egzaminator, kpt. Andrzejewski. Miejscem zbiórki oddziału 1 sierpnia 1944 roku była fabryka Telefunken przy ul. Mireckiego na Woli. Dotarły tam na czas 42 kobiety. Po upadku dzielnicy, pomimo zażartych walk o jej utrzymanie, saperki przeszły wraz z resztą oddziałów przez ruiny getta na Stare Miasto. Kiedy Niemcy wyparli Powstańców i ze Starówki oddział „Leny” kanałami przedostał się do Śródmieścia. Tutaj część zdrowych kobiet pod dowództwem Marii Zielonki „Zofii” ruszyły w kierunku Czerniakowa, a chore i ranne pozostały na miejscu. W trakcie walk zginęło 11 żołnierzy „Dysku”, a 9 zostało rannych. Po kapitulacji Powstania, część kobiet z mjr Wandą Gertz na czele poszła do niewoli, a reszta została wywieziona wraz ze szpitalem lub wyszła z ludnością cywilną.

Zarówno na Woli, jak i na Starym Mieście pododdziały „Dysku” nie zajmowały się tym, do czego zostały wyszkolone, czyli minerstwem, lecz pełniły służbę łącznościową, sanitarną, obserwacyjną oraz odbierały zrzuty z alianckich źródeł. Inaczej sprawa miała się w wypadku kobiecych patroli minerskich dr Franio. To właśnie jej

podwładne 20 sierpnia 1944 roku dokonały za pomocą ładunków wybuchowych dwóch

wyłomów w gmachu PASTy, przez które wdarły się szturmowe oddziały powstańcze i zdobyły budynek. Po upadku Powstania dr Zofii Franio i jej podwładnym udało się wyjść z Warszawy wraz z ludnością cywilną.

„Aniołki” Niepokólczyckiego (taki kryptonim nosił też jeden z patroli Dysku), zgodnie z jego przewidywaniami okazały się bardzo skutecznymi dywersantkami, saperkami  i sabotażystkami oraz kierowniczkami produkcji materiałów wybuchowych w konspiracyjnej Warszawie. Co więcej, w porównaniu z innymi oddziałami dywersyjnymi, nie opuszczało ich też szczęście. Jak podkreśla badacz warszawskiej konspiracji, Tomasz Strzembosz, zarówno kobiece patrole minerskie, jak i zespoły „Dysku” nie przeżyły żadnej wsypy spowodowanej zdradą czy inwigilacją.

KOBIETY W AKCJI - ZESPÓŁ "STARSZYCH PAŃ"

Wiek członkiń „Dysku” był zróżnicowany. Do najstarszych wśród nich należały dawne członkinie POW oraz Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet (OPWK), które stanowiły obsadę dowódczą. Dowódczyni Kobiecych Patroli Minerskich (KPM), dr Franio, miała wówczas 43 lata, a kierująca „Dyskiem” por. Gertz – 46 lat. Starsza od nich była zastępczyni tej ostatniej – pięćdziesięciodwuletnia Władysława Macieszyna. Rozpiętość wiekowa pomiędzy pozostałymi członkiniami obu oddziałów wynosiła od dwudziestu kilku do czterdziestu lat. W 1901 i 1905 r. urodziły się służące później w „Dysku” Wanda Głuchowska i Maria Zielonka. Znacznie młodsza od nich była należąca do tego samego oddziału Jadwiga Moro – urodzona w 1918 r. Wśród członkiń KPM do starszych wiekiem należały m.in. Janina Rudomino (1908), Joanna Tańska (1908) czy Zofia Koprowska (1909). Pozostałe dziewczęta miały zwykle od 20 do 28 lat. Te, które miały ok. 20 lat, podjęły służbę w KPM dopiero w latach 1943-1944. Spośród nich, jedną z najmłodszych była Leonia Furmanek, która urodziła się w 1924 r.

"PALENIE"

W 1943 r. minerki (Kazimiera Olszewska, Maria Ocetkiewicz oraz Krystyna Wierzbicka-Januszewska „Krysia”) uczestniczyły w zorganizowanej w czerwcu 1943 r. akcji dywersyjnej „Palenie”, której celem było niszczenie magazynów niemieckich, taboru kolejowego, baraków wojskowych i tartaków. Podłożyły one ładunki wybuchowe w niemieckim magazynie mundurowym, w składzie drewna i trzech wagonach kolejowych. Patrol Lety Ostrowskiej-Derwińskiej przeprowadził natomiast rozpoznanie w okolicy Legionowa, gdzie znajdowały się tartaki niemieckie, które planowano spalić.

DZIEWCZĘTA NA SŁUPIE

Zadania dywersyjne były najczęściej wykonywane w bardzo ciężkich warunkach terenowych oraz – co warto podkreślić – na terenie wciąż kontrolowanym przez okupanta. Wymagały więc od dziewcząt zarówno odwagi, jak i dużej wiedzy fachowej oraz sprawności fizycznej. Jedna z członkiń „Dysku” w następujący sposób opisała akcję uszkodzenia drutów telefonicznych w okolicach Rybienka: „W wyznaczonym czasie "Anda" weszła na jeden słup, a ja na drugi. Druty były mocno napięte. Cięłyśmy jednocześnie, co drugi drut na zmianę, aby nie spowodować pochylenia się słupów utrzymywanych w pionie napięciem drutów. Cięty drut ze świstem uskakiwał spod nożyc. Jeden skaleczył "Andę" w czoło. Na szczęście nie zbił jej okularów. Druty kłębami spadały na ziemię i szosę. Jeszcze dwa druty zwisały ze słupów do ziemi – jeden "Andy" i jeden u mnie – gdy oświetliły nas reflektory samochodu. Zbliżał

się szybko, nie było czasu na posługiwanie się słupołazami, w parę sekund zsunęłyśmy się na ziemię i ukryły w krzakach. Z bijącymi sercami słuchałyśmy, jak samochód zwalnia. Niemcy nie mogli nie zauważyć zwojów drutu na drodze. Odetchnęłyśmy z ulgą, że samochód jedzie dalej bez zatrzymywania”.

JABŁKA

W trakcie pełnienia służby kobiety musiały również niejednokrotnie przewozić materiały wybuchowe, za co – w razie zatrzymania – groziły surowe represje. Pomimo tego większość z nich w sytuacjach szczególnie niebezpiecznych wykazywała się nie tylko dużym opanowaniem, lecz także pomysłowością. Na przykład pociąg, którym jechały Wanda Głuchowska i Ewa Płoska do Terespola i Brześcia w celu rozpoznania tamtejszych tras kolejowych, został zatrzymany przez patrol niemiecki. Wszystkich pasażerów zmuszono do opuszczenia pociągu i poddania się rewizji. W tej sytuacji dziewczęta, obawiając się rewizji, nie wysiadły, tylko zostały w przedziale. "Justyna" podsunęła koleżance torbę z jabłkami. Niemcy, przeglądając wagony, otworzyli drzwi przedziału w momencie, gdy "Justyna", patrząc spokojnie na Niemca, odgryzała z niezmąconą obojętnością kawałek jabłka. "Ewa" robiła to samo. Niemiec spojrzał i zatrzasnął drzwi. Sądził zapewne, że tego rodzaju przeżuwającą reakcję mogą wykazywać tylko volksdeutsche”.

TRANSPORT ŚRODKÓW BOJOWYCH

Wyrób i transport środków bojowych stały się w tym okresie również priorytetowymi

zadaniami minerek. Nastąpiła wówczas specjalizacja poszczególnych patroli.

Patrol Kazimiery Olszewskiej był związany z pracami BBT. Jego członkinie przewoziły

do drukarni w Rembertowie maszynopisy instrukcji saperskich oraz podręczników

z zakresu sabotażu i dywersji. Do rozprowadzania materiałów szkoleniowych w razie

potrzeby zatrudniano również dziewczęta służące w innych patrolach.

Jedna z nich – Barbara Matys – opisała charakter swoich zadań w następujący sposób: - „Był męski zespół saperski, który opracowywał instrukcje posługiwania się materiałami wybuchowymi. Potem się je drukowało i rozprowadzało. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali po te papiery. My, dziewczyny, jeździłyśmy z przesyłkami.

Czasami pod Warszawę, do Jaktorowa. Tam pracujący w konspiracji policjanci oddawali nam paczki – spłonki, zapalniki – ze zrzutów.

Woziłyśmy je później do panów z elektrowni na Bielanach. Tam była fabryka. Woziło się też butelki zapalające, zwyczajnie w paczkach, w szarym papierze”.

Barbara Matys opisywała też, że przewożąc materiały wybuchowe, niejednokrotnie

spotykała patrole niemieckie, które mogły ją zatrzymać i zrewidować. Na przykład, gdy

kiedyś wsiadła do tramwaju z dużą paczką zawierającą butelki zapalające, została

zatrzymana przez Niemców i wraz z innymi pasażerami zaprowadzona pod kościół

św. Jana Bożego. Była przerażona, bo paczka mogła w każdej chwili wybuchnąć. W swoich wspomnieniach pisała: „Stałam tak okrakiem nad tą paczką. Uratował mnie granatowy policjant. Musiałam się pewnie jakoś zdradzić, nie wiem, czy byłam czerwona, czy blada. Wiedziałam, że to mogą być moje ostatnie chwile. Zresztą wszystkich tych ludzi też. I ten policjant spytał, co tam mam, powiedziałam, że ocet, i nogą ruszyłam, żeby benzyna zachlupotała. On się chyba domyślił, że to nie ocet i że ze mną coś nie tak. Wziął Niemca, który komenderował akcją, delikatnie za ramię, coś mu zaczął mówić i ten Niemiec się przesunął, policjant stanął zaraz za nim, oddzielił mnie od niego. Odeszłam”.

Wiele dziewcząt, chociaż nie zawsze umiały zapanować nad emocjami, to w tak trudnej, jak opisana, sytuacji kontrolowały swoje zachowanie.

"NIEDOBRA BENZYNA"

Członkinie grupy sabotażowej uczestniczyły w akcji skażania benzyny – ich zadaniem było wsypywanie cukru do baków samochodowych i zapalników chemicznych, tzw. cygar.

Zrzucały one także z mostów na dachy pociągów „puszki tekturowe wielkości mniej więcej 10 na 6 na 3 cm z czasowo-chemicznym, regulowanym na czas zapalnikiem”. Jak wspominała ich komendantka Wanda Gertz: „Plutony sabotażowe wkładają wielki wysiłek i dużą wiedzę techniczną w niszczenie sprzętów telekomunikacyjnych, służących Niemcom, bez pozostawienia śladów niszczenia. W parowozowni i w wielu innych fabrykach wywołuje się korozje przy pomocy zastrzyków kwasowych”.

"TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE"

Jedna z uczestniczek takich akcji – Justyna Popławska-Mich „Ilona” – pisała

swoichwspomnieniach: „Do kina poszłyśmy we trzy. "Wiga" i "Alina" jako obserwatoria, ja

miałam rozlać płyn. Usiadłyśmy w różnych punktach sali (miejsca nie były numerowane).

"Alina" usiadła z tyłu, a "Wiga" bliżej ekranu, ja pośrodku, tuż koło przejścia. Gdy zrobiło się dość ciemno, a wszyscy byli wpatrzeni w ekran, ostrożnie wyciągnęłam korek i wylałam znaczną część płynu na chodnik i pod krzesło.

Następnie lekko kopnęłam butelkę i patrzyłam przez chwilę, jak wolno się toczy w dół po chodniku, wylewając pozostałe resztki. Straszliwy zapach roznosił się dookoła. Wszczął się hałas, ludzie zaczęli wychodzić. Przerwano wyświetlanie filmu i zapalono światło. Nie pomogło otwieranie okien i wietrzenie sali”. W wyniku opisanej wyżej akcji kino „Tęcza” było zamknięte przez kilka dni.

"ZŁODZIEJKA!"

Maria Marynowska „Monika” kierowała z kolei akcją, której celem było odebranie ważnych dokumentów urzędniczce niemieckiej.

Akcja ta została przeprowadzona w grudniu 1943 r., a jedna z dziewcząt opisała ją w następujący sposób: „Po tygodniu poszukiwania, 30 grudnia, w okolicy Dworca Głównego na Marszałkowskiej, tuż przed godziną policyjną "Izie" udało się upatrzonej Niemce wyrwać teczkę z dokumentami. Wszczął się hałas. Zaalarmowany krzykiem Niemki granatowy policjant i tajniak złapali "Izę". Zdążyła jednak podać teczkę koleżance, która przekazała ją organizacji”.

POMOC ŻYDOM

Od końca roku 1942 i w 1943 r. Kazimiera Olszewska „Mira” kierowała akcją dostarczania broni i materiałów wybuchowych do getta warszawskiego. Punkt przerzutowy znajdował się najpierw przy Krakowskim Przedmieściu 4, a potem w sklepiku przy ul. Chopina 6.

CYGARA I BOMBONIERKI

W lutym 1943 r. Antonina Mijal-Bartoszewska, Irena Hahn-Krzyżakowa oraz Helena Kwiatkowska „Pufka”, które były jednymi z najlepszych specjalistek w zakresie produkowania min precyzyjnych, wykonały według projektu kpt. Zbigniewa Lewandowskiego miny w kształcie bombonierek i pudełek do cygar. Zostały one potem wysłane do wysokich funkcjonariuszy SS i Gestapo, m.in. do gubernatora dystryktu warszawskiego GG Ludwika Fischera, starosty Warszawy Ludwika Leista i kierownika stołecznego Urzędu Pracy Kurta Hoffmanna.

CYFRY MÓWIĄ

Zgodnie z dokumentacją KPM w 1944 r. dr Franio i jej podwładne zorganizowały 13 magazynów, 9 pracowni i 8 punktów rozdzielczych, które podczas jednego roku działalności pobrały i rozwiozły m.in. 335 kompletów różnych min, 50 zapalników zegarowych, 150 kompletów przewodów ogniowych i 800 butelek ostrych. Oprócz tego rozwiozły 1000 termitów, 210 filipinek, 500 cygar, 500 kg narzędzi, 250 skorup granatów oraz, w okresie od listopada do grudnia 1944 r., przywiozły do Warszawy520 kg materiałów wybuchowych i środków zapalających.

Opracowanie

Anna Marcinkiewicz-Kaczmarczyk, „Żeńskie oddziały sabotażowo-dywersyjne w strukturach armii podziemnych w latach 1940-1944 na podstawie relacji i wspomnień ich członkiń.”

KOMENDANTKA

Maria Wittek została pierwszą kobietą nominowaną na stopień generała w Wojsku Polskim. Miała wtedy 92 lata. Był to hołd złożony jej poświęceniu i walce o wolność ojczyzny.

A przecież, gdy została kierowniczką wywiadu wojskowego KN 3 (Komendy Naczelnej) Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) w 1919 roku w Kijowie, dopiero co skończyła 20 lat. Działając w POW na Wschodzie, wykazywała zimną krew, pomysłowość i umiejętność analitycznego myślenia.

Udowodniła to np. w lipcu 1919 roku, gdy do Kijowa przyjechał z Warszawy oficer, który miał podobno przeprowadzić inspekcję KN 3 z ramienia sztabu generalnego Narodowego Dowództwa Wojska Polskiego (NDWP).

Komendant Wiktor Czarnocki „Wilk” urządził odprawę dla naczelników wszystkich oddziałów z udziałem tegoż oficera. Po paru godzinach wiedział wszystko.

Jedynie Maria Wittek nie dała się nabrać na jego rekomendację. Nie stawiła się na odprawie. Uznała, że odbyła się ona niezgodnie z zasadami konspiracji. Miała rację. Oficer okazał się zdrajcą. Był to Garos-Rokicki, który przez pewien czas służył w sztabie Naczelnego Dowództwa WP. To wtedy Dowództwo KN 3 doceniło jej postawę i mianowało najpierw zastępczynią kierownika wywiadu wojskowego, a potem kierowniczką tegoż wywiadu. Umiejętności wywiadowcze Marii Wittek ujawniły się po raz pierwszy, gdy przystąpiła do III Drużyny Harcerskiej w Kijowie.

Była już po maturze w rosyjskim gimnazjum św. Katarzyny, ale zapragnęła ukończyć również polskie żeńskie gimnazjum, zorganizowane przez Zrzeszenie Rodziców Nauczycieli w Kijowie. Drużyna dostała zadanie wywiadowcze: śledzenia i rozpoznania nieprzyjacielskich sił rosyjskich i niemieckich. „Ustaliłyśmy numery jednostek, rozpoznanie dywizjonów, sprzętu. Później pisało się meldunki. I ja kiedyś taki wywiad zrobiłam, że panowie z POW zażyczyli sobie widzieć tę osobę, która ten meldunek pisała. I musieli mnie do POW doprowadzić. To było w marcu 1918 roku, na cztery miesiące przed maturą (...) – napisała we wspomnieniu „Na szkolnej ławie”. Po złożeniu przysięgi została zarejestrowana pod numerem 35 jako „Szaniecka”. Wkrótce zorganizowano kurs podoficerski. Nie cieszył się wielkim powodzeniem wśród dziewcząt, za to Maria zgłosiła się na niego jako jedna z pierwszych. W tym samym czasie wstąpiła też na Uniwersytet św. Włodzimierza w Kijowie, na wydział matematyczny. Była pierwszą kobietą na tej uczelni. „Po zakończeniu kursu wróciłam niestety do Komendy Placu, wprawdzie już nie na dyżury a na kierownictwo służbą łącznikową. Dostałam też sekcję w plutonie kobiecym” – wspominała. W tym czasie zmienił się w KN 3 komendant. Na miejsce ppor. Bogusława Miedzińskiego „Świtka” przyszedł mjr Leopold Lis-Kula, młody, przystojny i znany oficer w WP. Ulubieniec Józefa Piłsudskiego, a także obiekt westchnień wielu dziewcząt, również Marii Wittek. Mjr Lis-Kula lubił towarzystwo żeńskie i miał między dziewczętami swoje sympatie. Niestety, jeżeli uznał, iż dziewczyna źle interpretuje znajomość z nim, odsuwał się od niej. Tak zapewne stało się z Marią Wittek. Tak też było z Wandą Rudnicką, komendantką placu, która szczerze opłakiwała śmierć młodego oficera, kiedy zginął pod Torczynem 7 marca 1919 roku. Miał zaledwie 24 lata. Historię romansu Wandy z Lisem-Kulą opisał w swym pamiętniku Władysław Broniewski, członek jednej z lotnych grup partyzanckich stworzonych na Ukrainie

przez Lisa-Kulę.

Tymczasem Leopold miał w Rzeszowie narzeczoną – Helenę Iranek, siostrę Kazimierza Iranka-Osmeckiego, późniejszego oficera w stopniu pułkownika w Komendzie Głównej AK. Zaręczył się z nią na miesiąc przed śmiercią. Wiadomość o jego zaręczynach, a później śmierci musiała bardzo Marię zaboleć. Nigdy nie wyszła za mąż i oddała się pracy.

UKRAIŃSKA MŁODOŚĆ

Maria Wittek przyszła na świat 16 lipca 1899 roku we wsi Trębki na Mazowszu.

Dzieciństwo i młodość spędziła jednak na Ukrainie, a to z powodu niepodległościowej

działalności swego ojca Stanisława w PPS. Zagrożony aresztowaniem musiał uciekać.

Przyjaciele z PPS załatwili mu pracę niedaleko Winnicy na Ukrainie. Był młynarzem,

cenionym w swoim zawodzie fachowcem. Maria wraz z rodziną znalazła się tam w wieku 4 lat. Pierwsze nauki pochodziły od matki Stanisławy z d. Favre, z pochodzenia Francuzki. Cechowała ją głęboka religijność, ale też życiowa zaradność i wykształcenie. Cechy te przekazała swoim dzieciom. Dalszą edukację Maria przeszła w Winnicy, w rządowym rosyjskim gimnazjum. Wyniesiony z domu patriotyzm i marzenia o wolnej, niepodległej Polsce pogłębiła, uczestnicząc w konspiracyjnym kółku polonijno-historycznym. Tuż przed wybuchem I Wojny Światowej rodzina Witteków przeniosła się do Kijowa, gdzie Stanisław Wittek zbudował nowoczesne młyny. Maria kontynuowała naukę w gimnazjum św. Katarzyny.

Od razu też przystąpiła do szkolnej konspiracji, w której, stosując metody biernego oporu, brali udział inni uczniowie polscy.

Prawie każdy z nich marzył o przystąpieniu do Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) w Kijowie. Mówiło się o niej szeptem i z nabożeństwem.

Polska Organizacja Wojskowa istniała już od 1915 roku. Należało do niej wiele kobiet i dziewcząt. Podejmowały one przede wszystkim służbę kurierską, ponieważ budziły mniejsze podejrzenia wroga.

W lipcu 1919 roku terror bolszewicki na Ukrainie się nasilił. W ręce Czeka

(Wszechrosyjska Komisja do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem) wpadła Komenda w Winnicy. W tym samym czasie zachorował Wiktor Czarnocki „Wilk”, Komendant  KN 3 w Kijowie. Przyjaciele z POW wywieźli go do niewielkiej miejscowości pod Kijowem – do Worsela. Wraz z nim przeniosła się tam cała komenda. Marii nie zdążono poinformować o tym fakcie, ale sobie poradziła.„Wiedziałam tylko tyle, że Komenda jest 6 km od Kijowa, nazwy miejscowości nie znałam. Wymierzyłam odległość swoim krokiem i pomaszerowałam. Po odliczeniu odpowiedniej liczby kroków stanęłam przed jakimś domem. Weszłam i pytam o Morgirda (Witold Morgird był kierownikiem wydziału informacyjnego KN 3 POW). Okazało się, że to tu. Zaskoczenie kompletne. Myśleli, że ktoś zdradził kryjówkę. Nie chcieli mi wierzyć, że jej nie znałam. A ja po prostu trafiłam” – pisała we wspomnieniu „Na szkolnej ławie”.

W sierpniu 1919 roku aresztowano Renę Boguszewską, jedną z kurierek KN 3 POW.

Wobec braku dowodów wypuszczono ją. Był to jednak alarm dla Komendy w Worselu, że należy zmienić miejsce pobytu. W pośpiechu porzucono pieniądze, dokumenty i maszynę do pisania w krzakach. Czekiści tylko na to liczyli. Znaleźli dowody działalności POW w Kijowie. Henryk Józewski „Przemysław”, ówczesny Komendant POW w Kijowie zarządził zawieszenie organizacji na 2 tygodnie. Ignacy Ziemiański „Topór”– adiutant komendanta i późniejszy autor książki „Praca kobiet w POW Wschód”– nie mógł się pogodzić z decyzją szefa. Po naradzie z Marią Wittek, kierowniczką wydziału wojskowego POW i noszącą już nowy pseudonim „Jarska” postanowili wydobyć od bolszewików pieniądze i dokumenty. Sprzyjała im sytuacja polityczna – do Kijowa zbliżał się bowiem I Korpus Ukraińców Galicyjskich. Maria postraszyła komisarza bolszewickiego wydaniem go w ręce Ukraińców. Oddał wszystko. Za odwagę, inicjatywę i zimną krew uhonorowano ją później Krzyżem Walecznych. W listopadzie 1919 roku Maria dostała rozkaz udania się do Kamieńca Podolskiego.

Nieznane są szczegóły tego rozkazu, ale najprawdopodobniej chodziło o nawiązanie

kontaktów z przedstawicielami Symona Petlury, przywódcy Ukraińskiej Republiki

Ludowej, w sprawie wspólnej polityki wobec Rosji bolszewickiej. Do spotkania

jednak nie doszło, ponieważ przechodząc front rosyjsko-ukraiński Maria Wittek została

aresztowana przez Kozaków siczowych, od których zaraziła się tyfusem plamistym.

Kozacy ją porzucili. Na szczęście pomogli jej lokalni działacze POW, którzy zawieźli ją do wojskowego szpitala we Lwowie. Na dalszą rekonwalescencję wyjechała na początku grudnia 1919 roku do Warszawy. Zgłosiła się do Biura Wywiadowczego

II Oddziału Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego ( NDWP ). Tam dostała rozkaz wyjazdu do II Oddziału Frontu Litewsko-Białoruskiego, gdzie powierzono jej funkcję referentki w dziale ewidencyjnym. W miarę postępu wojny polsko-bolszewickiej służyła w 1, 3 i 6 Armii. Tymczasem Ministerstwo Spraw Wojskowych postanowiło, iż kobiety pełniące służbę wojskową muszą przystąpić do Ochotniczej Legii Kobiet (OLK), jako ich macierzystej jednostki.

Ppłk Ignacy Matuszewski, szef Biura Wywiadowczego Oddziału II NDWP, przesłał do dowodzącej OLK mjr Aleksandry Zagórskiej pismo z prośbą o przyjęcie w poczet członków Marii Wittekówny i jednocześnie oddelegowanie jej do dyspozycji Oddziału II NDWP. Została przeniesiona do 3 Armii WP na stanowisko szefa sekcji ofensywy Oddziału II 3 Armii z siedzibą w Lublinie. Przynależność do OLK została potwierdzona nadaniem Marii pierwszego stopnia oficerskiego – podporucznika. Już jako podporucznik Maria Wittek, dowodząc sekcją ofensywy, przeżyła drugą bitwę o Lwów. W sierpniu 1920 roku do Lwowa zbliżała się Sowiecka I Armia Konna pod wodzą Siemiona Budionnego. Oddziały tej armii miały uderzyć na tyły polskiej 3 Armii. 17 sierpnia 1920 roku Budionny rozpoczął atak na miasto. W trakcie heroicznej obronyzginęło 318 Polaków z 330 walczących. Bitwa przeszła do historii jako „Polskie Termopile”.

W kolejnych dniach do działań bojowych wkroczyła 6 Armia, która zmusiła bolszewików do wycofania się na wschód.

Współuczestniczką tego sukcesu stała się też Maria Wittek, szefowa sekcji ofensywy

Oddziału II 3 Armii. Zorganizowała doskonały wywiad na przedpolu Lwowa.

Za udział w obronie miasta została w 1922 roku wyróżniona orderem wojennym Virtuti

Militari V klasy.

Po reorganizacji Oddział II 6 Armii WP we Lwowie stał się Ekspozyturą Oddziału

II Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego (NDWP). Maria Wittek objęła kierownictwo

Wydziału I, w skład którego wchodziła kancelaria, referat administracyjny i komisja

gospodarcza. Funkcję szefa tego wydziału pełniła do 1 grudnia 1921 roku. W trakcie

pełnienia tej funkcji wykonała dwie niebezpieczne misje do Rosji Sowieckiej. Były one

związane z powrotem jeńców wojennych do kraju. We wrześniu 1921 roku wyjechała do Rosji z ramienia Komitetu Pomocy Jeńcom Wojennym przy Sejmie. Miała zorientować się w pomocy dla nich oraz zaplanować skuteczny powrót do kraju. Miesiąc później wyjechała do Moskwy jako członek Delegacji Polskiej Mieszanej Komisji ds. Repatriacji. Tym razem chodziło o informację o losach peowiaków, aresztowanych w Kijowie i wywiezionych do Moskwy. Po powrocie dowiedziała się, że Ministerstwo Spraw Wojskowych przywróciło ją na łono Ochotniczej Legii Kobiet (OLK). Tak skończyła się jej wojenna epopeja.

NIE MA LEGIONISTEK, SĄ PEWIACZKI

Maria Wittek nie wyobrażała sobie zaprzepaszczenia wojennych doświadczeń i kompetencji kobiet. Kiedy kobiety-oficerowie z OLK spotkały się w grudniu 1921 roku w Poznaniu, aby zastanowić się nad przyszłością organizacji, jej stanowisko było jasne: kobiety, podobnie jak mężczyzn, należy szkolić w przysposobieniu wojskowym dla potrzeb armii w razie powstania zagrożenia pozbawienia wolności ojczyzny. Widziała, w jaki sposób kobiety mogą się wojsku przydać. Mogą pełnić wiele ról, np. w administracji, w służbie gospodarczej, łączności, oświacie żołnierskiej, w kantynach, itd. Swoje stanowisko przedstawiła koleżankom z OLK. Nie wszystkim się ono podobało.

Legionistki, które od początku należały do OLK, nie chciały się wypowiadać o dalszych losach Legii, właściwie skłaniały się nawet ku jej rozwiązaniu w czasie pokoju. Chodziły też słuchy, iż rząd z braku funduszy chce zlikwidować militarną organizację kobiecą. Ale tak naprawdę stała za tym niechęć do wojskowego wizerunku kobiet.

Maria Wittek zdecydowanie chciała utrzymać kobiety i ich wyszkolenie w wojsku.

Pisała: „Służba kobiet w wojsku nie byłaby specjalną organizacją, lecz stanowiłaby część integralną Armii. Jeśli zaś Ministerstwo Spraw Wojskowych odmówi zachowania nawet kadrowego kobiecego ośrodka szkoleniowego, wówczas oficerowie OLK przeniosą inicjatywę na grunt społeczny i utworzą ośrodek siłami społecznymi”.

Marii Wittek udało się przekonać gen. Władysława Sikorskiego, szefa sztabu NDWP do

szkolenia kobiet na wypadek wojny. Uzyskała też zgodę na skierowanie kilku kobiet

na kurs podoficerski w Warszawskiej Szkole Podchorążych. Na kurs poszły: ona sama, Halina Piwońska-Kowalska i Maria Podhorska.

Czwarta z legionistek Irena Jędrychowska- Kowalska, wybrała Centralną Szkołę

Podoficerską Wojsk Łączności w Zegrzu. Ukończyły kurs z doskonałymi wynikami, choć nie było im tam łatwo, ponieważ dowództwo kursu starało się je zniechęcać.

Ochotnicza Legia Kobiet (OLK) przestała istnieć 1 lutego 1922 roku.

Por. Maria Wittek rozpoczęła trudną i żmudną drogę budowania organizacyjnego przysposobienia wojskowego kobiet na wypadek wojny. Pierwszy sukces, jaki odniosła, polegał na utworzeniu referatu Przysposobienia Rezerw Kobiecych w Wydziale Przysposobienia Rezerw w III Oddziale Sztabu Generalnego WP. Stanęła na czele tego referatu. Od razu przystąpiła do organizowania obozów szkoleniowych dla dziewcząt.

Zdawała sobie jednak sprawę, iż możliwości przeszkolenia tysięcy pań są ograniczone. Dlatego postanowiła „pożenić” kompetencję resortu wojskowego z organizacjami społecznymi. Z jej inicjatywy i pod auspicjami Ministerstwa Spraw Wojskowych powstała w październiku 1922 roku federacja kobiecych stowarzyszeń, która przeszła do historii jako Komitet Społeczny Przysposobienia Kobiet do Obrony Kraju. Na jego czele stanęła Konstancja Łubieńska, Maria Wittek zaś została jej zastępczynią. Do Komitetu przystąpiło wiele kobiecych organizacji, np. Koło Polek, Organizacja Harcerek, Związek Strzelecki, Polski Biały Krzyż i inne. Obozy szkoleniowe organizowano w ramach statutów tych organizacji.

Wydawało się, że kurs kształcenia wojskowego obrany przez por. Marię Wittekównę

jest właściwy, wojskowi zaś dostrzegali pozytywne strony tego rozwiązania.

Innego zdania byli posłowie z endecji, którzy w maju 1924 roku, głosując nad ustawą

o powszechnym obowiązku służby wojskowej, wyrzucili paragraf o ochotniczej służbie

kobiet. Komitet Społeczny stracił poparcie resortu wojskowego, zlikwidowano referat

Przysposobienia Wojskowego Rezerw Kobiecych. Na szczęście w sukurs Komitetowi

przyszło Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, które wyraziło zgodę na powoływanie ochotniczych hufców Przysposobienia Wojskowego Kobiet (PWK) w najstarszych klasach żeńskich szkół średnich. Równocześnie coraz więcej dziewcząt zgłaszało się na obozy organizowane przez poszczególne organizacje wchodzące w skład Komitetu i przez sam Komitet.

Maria Wittek zaczęła być rozpoznawana w Polsce, jako ta od „wojskowych kobiet”. Ładna i z wdziękiem nosząca mundur PWK, prezentowała typ kobiety konkretnej, zasadniczej, z uporem dążącej do celu. A przy tym była to ciągle jeszcze młoda kobieta. W 1925 roku miała zaledwie 26 lat!

Dziewczęta niewiele młodsze od niej śpiewały przy obozowych ogniskach piosenkę o „Komendantce”.

Stosunek władz wojskowych do służby kobiecej w wojsku zmienił się w 1927 roku, po przewrocie majowym i powrocie Marszałka Józefa Piłsudskiego do władzy. Stanął na czele Ministerstwa Spraw Wojskowych. Z jego inicjatywy powstał w 1927 roku Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego (PUWFiPW). Pod wpływem Komitetu Społecznego zgodził się, aby powstały w nim dwa referaty kobiece: wychowania fizycznego i Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Na czele tego drugiego stanęła Maria Wittek.

Od tej pory szkolenie wojskowe kobiet przyspieszyło, co znalazło swój wyraz w 1928 roku w powołaniu nowej Organizacji Przysposobienia Wojskowego Kobiet do Obrony Kraju (OPWKdOK). Komendantką tej organizacji została Maria Wittek. Nie zawsze zgadzała się ze wszystkimi decyzjami Ministerstwa Spraw Wojskowych (MSWojsk).

W 1934 roku resort zezwolił, aby Związek Strzelecki kształcił własną kadrę instruktorek, czym wszedł w kompetencje OPWKdOK. Ta decyzja godziła w ruch PWK. Maria Wittekówna w proteście zrezygnowała z funkcji komendantki swej organizacji.

W PRZEDEDNIU WOJNY

W miarę upływu lat coraz więcej dziewcząt brało udział w obozach szkoleniowych.

Rezultaty pracy Marii Wittek zostały docenione, bo miast referatów powstał

w PUWFiPW Wydział Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego Kobiet

pod jej kierownictwem. Podczas prac nad nową ustawą o powszechnym obowiązku                                                                                                                                                                                           wojskowym znalazło się miejsce również na ochotniczą wojskową służbę kobiet.

9 kwietnia 1938 roku w Sejmie przyjęto ten paragraf – tym razem bez sprzeciwu.

Ustawa miała duży wpływ na organizację szkoleń kobiet.

Otóż gen. Tadeusz Kasprzycki, minister resortu wojskowego, wydał dyrektorowi PUWFiPW gen. Kazimierzowi Sawickiemu polecenie scalenia organizacji zajmujących się szkoleniem wojskowym kobiet. W ten sposób powstała jedna o nazwie Organizacja Przysposobienia Wojskowego Kobiet (OPWK), która skupiła kobiece organizacje prowadzące szkolenia wojskowe.

Działania te zostały podyktowane zbliżającą się wojną. W przeddzień wybuchu

II Wojny Światowej wyszkoleniem wojskowym mogło pochwalić się ponad 700 tys. dziewcząt.

W czerwcu 1939 roku Komendantka Maria Wittekówna przedstawiła projekt wojennej

organizacji i mobilizacji kobiet. Przewidywał on m.in. militaryzację ochotniczek pomocniczej służby kobiet pod nazwą „Organizacja Wojskowa Kobiet”. Jednak gen. Tadeusz Kasprzycki nie zgodził się na „wojsko kobiece”. Wydał za to polecenie opracowania zarządzenia, iż w razie wojny PWK podda się Ministerstwu Opieki Społecznej. Zlecił też opracowanie rozkazów dotyczących tworzenia kobiecych baonów w działach zdrowia, opieki nad żołnierzem, łączności, administracyjnym i transportu. Natomiast komendy terenowe PWK miały stać się ośrodkami zapasowymi dla werbunku i szkolenia ochotniczek. Kolejny rozkaz miał dotyczyćprzekształcenia Komendy Naczelnej PWK w Komendę Naczelną baonów kobiecych.

W połowie sierpnia 1939 roku przedstawiono nowe rozkazy gen. Tadeusza Kasprzyckiemu do podpisu. Nie podpisał. Zajęty był romansem z aktorka Zofią Kajzerówną. To sprawiło, ze "pewiaczki" weszły w wojnę bez rozkazów i nie mogły służyć efektywnie krajowi.

NARODZINY WOJSKOWEJ SŁUŻBY KOBIET

Od początku września 1939 roku trwała pospieszna ewakuacja instytucji państwa,

w tym Ministerstwa Spraw Wojskowych, któremu podlegał zarówno PUWFiPW, jak

i PWK. Wyjazd nastąpił 5 września różnymi środkami transportu. Maria Wittek wyjechała samochodem śladem gen. Tadeusza Kasprzyckiego. Dogoniła go w Trawnikach niedaleko Lublina. Generał obiecał podpisać rozkazy, ale nie zrobił tego od ręki, tylko prosił o kilka dni zwłoki. Por. Maria Wittekówna nie mogła czekać. Poleciła ppor. Halinie Piwońskiej zdobyć podpisane rozkazy, a sama pospieszyła do Lwowa. Piwońskiej też nie udało się wydobyć wszystkich rozkazów, do Lwowa przywiozła tylko jeden, przydatny tylko dla lwowskiego baonu kobiecego, sformowanego na rozkaz gen. Władysława Langnera, dowódcy Okręgu Korpusu VI z siedzibą w Lublinie, a dowodzonego przez Halszkę Wasilewską, siostrę Wandy Wasilewskiej. O pozostałe rozkazy należało się dalej starać, co oznaczało pościg za gen. Tadeuszem Kasprzyckim. Nie udało się, gdyż ten był już na granicy polsko-rumuńskiej. Podpisał je jednak jego zastępca, gen. Janusz Głuchowski. Zatwierdził w nim obsadę stanowisk i pierwsze stopnie wojskowe. Dzięki nim Maria Wittek została główną Komendantką Kobiecych Batalionów Pomocniczej Służby Wojskowej w stopniu pułkownika. Lwowski batalion (innych nie było, bo z powodu opieszałości gen. Tadeusza Kasprzyckiego nie udało się ich powołać) wziął udział w walce o Lwów, zakończonej niestety kapitulacją wobec Armii Czerwonej. Tuż po 22 września, gdy Rosjanie wkroczyli do miasta, Maria Wittek powróciła do Warszawy. 11 października zgłosiła się do gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza, który od 27 września budował struktury pierwszej polskiej organizacji konspiracyjnej – Służby Zwycięstwu Polski (SZP). Polecił Marii Wittekównie zorganizowanie komórki stabilizacji kobiet w SZP jako żołnierzy pomocniczej służby wojskowej. Pani pułkownik, już jako „Pani Maria” miała zorganizować nabór i szkolenie kobiet dla bieżących potrzeb i dla rezerwy. Jej komórka nosiła kryptonim „Spółdzielni”.

Do końca 1939 roku komórki PSK powstały w terenowych komendach SZP.

Gdy nadszedł czas organizacji Związku Walki Zbrojnej (13 listopada 1939), Maria Wittek zmieniła jedynie swój pseudonim na „Mirę”, zaś kryptonim komórki na „Czytelnię”.

Na początku marca 1940 roku odbyła się narada u gen. „Grota” Stefana Roweckiego, który podkreślił, iż nazywanie służbą pomocniczą tego, co robią kobiety, jest niesłuszne. Trzeba zatem je zrównać w prawach z mężczyznami. Trwało to jednak kilka lat. Na początek „Grot” postanowił zmienić kwalifikację służby kobiet z „pomocniczej”

na „wojskową”. W ten sposób „Mira” została komendantką Wojskowej Służby Kobiet

(WSK). Z chwilą powstania Armii Krajowej w miejsce Związku Walki Zbrojnej

(14 lutego 1942) przeniosła swój sztab do siedziby sióstr Urszulanek Szarych przy ul. Gęstej (dziś ul. Wiślana) w Warszawie. Wcześniej Niemcy zajęli tam lokale na mieszkania

dla swoich telefonistek. Pomimo niebezpieczeństwa wpadki, nigdy się ona nie zdarzyła!

Sztab Marii Wittek pracował u sióstr do połowy sierpnia 1944 roku. Potem, ze

względu na niebezpieczeństwo ujawnienia, musiał poszukać innego miejsca.

Sztab „Czytelni” nie brał bezpośredniego udziału w Powstaniu Warszawskim, został

przeznaczony do tzw. II rzutu. Tak czy inaczej panie miały co robić. Codzienna

inspekcja zespołów WSK przy jednostkach bojowych, kuchni powstańczych, punktów

sanitarnych i szpitali. Trzeba też było uzupełniać kobiety przy jednostkach bojowych.

Po upadku Powstania Warszawskiego należało oddać cześć i honor wszystkim

walczącym. Na mocy Dekretu Prezydenta RP z 27 października 1943 roku gen. Tadeusz Bór-Komorowski podpisał zarządzenie o stopniach wojskowych kobiet w Siłach Zbrojnych w Kraju. Maria Wittek awansowała na stopień majora, choć wcześniej

mianowano ją na stopień pułkownika. O przywrócenie tego stopnia będzie później

walczyć przez kilka lat. Na razie przygotowywała wnioski awansowe dla kobiet, które

miały się znaleźć w wychodzącym do obozów Korpusie AK. Wybór, wyjść czy zostać

w kraju, należał do kobiet. Major Maria Wittek wybrała dalszą konspirację i wraz ze

sztabem AK udała się do Częstochowy. Tu dotrwała do 19 stycznia 1945 roku. Wtedy

też została wyróżniona po raz drugi przez gen. Leopolda Niedźwiadka-Okulickiego

orderem wojennym Virtuti Militari  kl. V. Miała zamiar działać dalej w głęboko

zakonspirowanej organizacji „Nie”. Ale po aresztowaniu przez NKWD gen. Emila Fieldorfa „Nila” organizację rozwiązano.

OSKARŻENIE O SZPIEGOSTWO

Maria powróciła do Warszawy w lutym 1945 roku. W mieszkaniu przy Al. 3 Maja 2

czekała na nią rodzina: matka i dwie siostry. Ojciec zginął podczas Powstania. Dowiedziała się, że lada dzień zostanie reaktywowany Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego (PUWFiPW) i można się tam zgłosić do pracy. Została szefową referatu kobiecego. Zaczęła ściągać do pomocy przedwojenne instruktorki PWK. Już w kolejnym roku zorganizowały pierwsze obozy szkoleniowe dla nowego pokolenia dziewcząt. Niestety przyszedł moment, że pojawił się w sekcji kobiecej „anioł stróż” w postaci kpt. Anny Stebelskiej. Zaczęły się mnożyć skargi na przedwojenne pewiaczki. A to nie godziły się na porządkowanie grobów żołnierzy radzieckich i nie pozwalały dziewczętom śpiewać „Gdy naród do boju…”, czy pomijały akcenty polityczne w pracy kulturalno- -oświatowej. W końcu nowa władza uznała, że PUWFiPW nie przynosi spodziewanych efektów. Urząd rozwiązano, a na jego miejsce powołano Powszechną Organizację „Służba Polsce”. ( POSP) Maria Wittek znalazła tam zatrudnienie. Objęła stanowisko szefa Wydziału Kobiecego.

Coraz bardziej jednak patrzono jej „na ręce”. Postanowiła odejść. Komendant

POSP był szybszy. Zwolnił ją w październiku 1948 roku. Myślała, że uwolniła się od ludzi nowej władzy. Niestety 10 marca 1949 roku do jej mieszkania wkroczyli funkcjonariusze Głównego Zarządu Informacyjnego WP. Marii nie było w domu. Po rewizji pomieszczeń i zarekwirowaniu wielu dokumentów poczekali, aż wróci.

Wróciła 12 marca i została aresztowana. Później poznała przyczynę zatrzymania. Otóż podejrzewano ją o współpracę z ppłk. Stefanem Myśliwskim, który podobno był szpiegiem angielskim. Maria go znała, pracował w PUWFiPW. Odwiedzali się nawzajem i to dzięki temu padło na nią podejrzenie o współudział w szpiegostwie. W jej przypadku śledztwo trwało 4 miesiące. Nic jej nie udowodnili. Wyszła na wolność, ale ta wolność okazała się cierpka. Nie miała pracy, a musiała utrzymać nie tylko siebie, ale też matkę. Udało jej się załatwić posadę w kiosku Ruchu w Polskim Radiu, przy ul. Myśliwieckiej. Tam dotrwała do emerytury w 1969 roku.

KOBIETY TEŻ WALCZYŁY O NIEPODLEGOŚĆ

Nie przeszła na zasłużony odpoczynek. Zaczęła inną walkę. Zauważyła bowiem, że

w aspekcie upamiętniania walk o niepodległość Polski mówi się tylko o mężczyznach.

Zainicjowała więc powstanie Komisji Historii Kobiet w Walce o Niepodległość przy

Towarzystwie Miłośników Historii. Ściągnęła do pracy dawne znajome pewiaczki, które przez wiele lat zbierały dokumentację. Dzięki temu mógł się ukazać w 1988 roku pierwszy tom „Słownika uczestniczek walki o niepodległość Polski w latach 1939-1945”.  Zaplanowano też następny tom, ale do tej pory się nie pojawił. Maria Wittek zaczęła też współpracę z londyńskim Studium Polski Podziemnej. Udało jej się potwierdzić awans na stopień pułkownika z września 1939 roku. Załatwiła też podobne potwierdzenia dla grona kobiet walczących z nią w WSK. Powoli czuła się jednak coraz słabsza. Po śmierci siostry w 1972 roku (matka odeszła w 1958 roku) postanowiła wrócić w gościnne progi sióstr Urszulanek Szarych. Zamieszkała u nich w 1975 roku. W latach 80. XX wieku udzielała się społecznie w różnych gremiach. Zaczęto o niej pisać. Uhonorowanie awansem na stopień generała okazało się doskonałym

wyróżnieniem, ponieważ wojsko ze swoją dyscypliną, procedurami i tradycjami

było bliskie jej sercu. Zmarła w kilka lat później, w 1997 roku. Została pochowana

na Wojskowych Powązkach. Pozostała po niej pamięć, pomnik na terenie Muzeum

Wojska Polskiego i kilka ulic jej imienia w różnych miastach.

"DRZEWA UMIERAJĄ STOJĄC"

ZOFIA FRANIO "DOKTÓR" (1899 - 1978)

W polskiej literaturze historycznej na temat I i II wojny, konspiracji oraz rzeczywistości PRL wciąż stosunkowo nieliczną grupę stanowią opracowania traktujące o udziale polskich kobiet w walkach niepodległościowych. A przecież nie brakowało odważnych Polek, gotowych do obrony kraju w tych trudnych dla ojczyzny chwilach. Jest wiele pięknych postaci, niezwykłych kobiet, które z olbrzymią ofiarnością, odpowiedzialnością i zapałem wypełniały swój patriotyczny obowiązek. I mowa tu nie tylko o służbie pomocniczej, czy opiece pielęgniarskiej, szalenie istotnej oczywiście, ale również o walce bezpośredniej. Trzeba pamiętać, że kobiety w konspiracji brały czynny udział w dywersji i sabotażu. Przybliżenie ich życiorysów jest zatem nie tylko ukłonem dla zasłużonych kobiet, ale również wskazaniem młodzieży najlepszych przykładów osobistych poświęceń dla odzyskania suwerenności państwa. Przedstawiamy zatem jedną z tych wielkich Polek – Zofię Franio – niezwykłą kobietę, która całe swoje życie ofiarowała Polsce oraz ludziom potrzebującym pomocy.

Zofia Franio urodziła się 16 stycznia 1899 r. w rosyjskim Pskowie. Jej ojciec, Michał Franio, był cenionym lekarzem internistą. Zofia już jako uczennica gimnazjum ukończyła kurs pielęgniarski i pracowała jako wolontariuszka w szpitalu pskowskim, wstąpiła również w szeregi sióstr miłosierdzia Rosyjskiego Czerwonego Krzyża.

W 1916 r. ukończyła kurs medyczny w Instytucie Psychoneurologicznym oraz Wyższy Kurs Polskiego Towarzystwa Miłośników Historii i Literatury w Petersburgu. Po wybuchu rewolucji październikowej wyjechała do Rostowa nad Donem, gdzie rozpoczęła studia medyczne na tamtejszym Uniwersytecie. Wkrótce jednak rodzina Franiów postanowiła powrócić do Polski.

Osiedlili się w Mieni koło Mińska Mazowieckiego, gdzie Michał Franio prowadził szpital. Zofia kontynuowała naukę na wydziale medycznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Studia, przerywane działaniami wojennymi (pełniła służbę sanitarną w szpitalach polowych) ukończyła w 1927 roku. W ramach praktyki była wolontariuszem

w II Klinice Chorób Zakaźnych UW przy ul. Wolskiej, a w 1932 r. została asystentką na Oddziale Obserwacyjnym Chorób Zakaźnych w Szpitalu św. Stanisława w Warszawie. Ponadto, w latach 1928-1935 pracowała jako lekarz w Poradni Sportowo-Lekarskiej przy ul. Podchorążych. Mocno angażowała się w problematykę kultury fizycznej i sprawności sportowców. Doświadczenia swoje wykorzystywała jako członek Rady Naukowej Wychowania Fizycznego w zorganizowanym z inicjatywy marszałka Józefa Piłsudskiego Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie (CIWF). W roku 1935 rozpoczęła również pracę w Poradni Miejskiej dla Ubogich na Woli oraz w szkołach tej dzielnicy. Znana była warszawiakom z tego, że podczas wizyt zostawiała pacjentom pieniądze na jedzenie, dlatego nazywano ją „lekarzem ubogich”. Skupiała się również na teoretycznym ujęciu swoich badań, często jej artykuły publikowane były w prasie specjalistycznej, np. „Medycyna” .

NIE TYLKO MEDYCYNA...

PRZYSPOSOBIENIE WOJSKOWE KOBIET (PWK)

Od 1924 Zofia Franio była aktywną członkinią Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Wraz z Marią Wittek, Haliną Piwońską i Ireną Tomalak należała do pionierek tego ruchu. W kwietniu 1928 roku Zofia Franio ukończyła Wyższy Kurs Instruktorski, otrzymała przydział na stanowisko kierowniczki Referatu Sportowo-Lekarskiego Komendy Naczelnej PWK i została skierowana do Poradni Sportowej PWK przy Krakowskim Przedmieściu 99 w Warszawie.

Zadaniem poradni było prowadzenie badań lekarskich oraz systematyczna obserwacja i kontrola stanu zdrowia ćwiczących. Awansowała na komendantkę pierwszego hufcaakademickiego przy Uniwersytecie Warszawskim i otrzymała najwyższy stopień – Inspektorki. Wiosną 1939 roku Zofia Franio z ramienia Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego (PUWFiPW) otrzymała polecenie opracowania projektu przepisów, dotyczących badania oraz oceny fizycznej i psychicznej kobiet – kandydatek do służby pomocniczej w wojsku. Przedstawiony przez nią projekt został zaakceptowany przez Departament Zdrowia Ministerstwa Spraw Wojskowych.

Instrukcja regulowała zasady postępowania i wyznaczała kryteria ocen, określających stopień zdolności psychicznej i fizycznej do służby w wojsku. W ramach powstałego wiosną 1939 roku Pogotowia Społecznego Zofia Franio organizowała szkolenia ratownictwa sanitarnego.

W trakcie kampanii wrześniowej 1939 r. razem z m.in. Haliną Piwońską, Wiktorią Stokowską i Stefanią Frotowiczową została skierowana do Lwowa, gdzie został utworzony Lwowski Batalion Pomocniczej Służby Kobiet. Zofia była przewodniczącą komisji werbunkowej. Członkinie batalionu przydzielano do służby sanitarnej, kwatermistrzowskiej i wartowniczej. Jednak najważniejszym zadaniem batalionu było przygotowywanie walki przeciwczołgowej – a dokładnie butelek zapalających. Z dużych beczek rozlewały więc benzynę do butelek. W swoich wspomnieniach Halina Piwońska słusznie zauważa: „Biorąc pod uwagę jakość budynku, w którym był zakwaterowany batalion (w ośrodku PUWFiPW przy ulicy Jabłonowskich) i pracę, jaką wykonywał, a także powtarzające się naloty, można ocenić stopień niebezpieczeństwa związany z uruchomieniem rozlewni benzyny, za bardzo wysoki”. Zofia Franio w swojej relacji dodała: „W nocy z 17 na 18 września całą noc ekipa rozlewała benzynę do butelek przy trwającym bombardowaniu. Było szereg zatruć benzyną i omdleń”. Zadanie zostało mimo wszystko wykonane, a butelki przekazane oddziałom męskim. 19 września walki we Lwowie się skończyły, zapadła decyzja oddania miasta wojskom sowieckim. Na rozkaz Dowódcy Brygady Obrony Narodowej, batalion PSK został zdemobilizowany. Wyruszyć w drogę powrotną udało się dopiero po wyznaczeniu linii demarkacyjnej. Zofia Franio wraz z Haliną Piwońską, Elżbietą Zawacką, Jadwigą Mierzejewską i Wacławą Zastocką wybrały drogę do Warszawy trasą przezPrzemyśl. W Przemyślu Zofia Franio dostała zapalenia wyrostka robaczkowego, operowano ją już Warszawie, 7 listopada. Rekonwalescencję odbyła pod opieką dr Zofii Dobrowolskiej w Otwocku.

KOBIECE PATROLE MINERSKIE

Po powrocie do Warszawy Zofia Franio włączyła się w działalność konspiracyjną. W jej mieszkaniu odbywały się pierwsze spotkania komendanta głównego SZP gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza z członkami organizacji. Była pomysłodawczynią utworzenia Kobiecych Patroli Minerskich (KPM), których została komendantką. Zespoły te włączono do osobnego pionu sabotażowo - dywersyjnego Związku Odwetu (ZO), a w styczniu 1943 r. zostały podporządkowane dowództwu Kedywu Okręgu Warszawskiego AK. Pierwsze członkinie KPM były towarzyszkami Zofii jeszcze z czasów działalności w PWK, m.in. Antonina Mijal-Bartoszewska  „Tosia”, Kazimiera Olszewska „Mira”, Janina Rudomino-Kochanowska „Nina” oraz Kazimiera Skoszkiewicz-Lubańska „Maria”. Kobiety po odbyciu szkolenia zorganizowały własne zespoły w składzie 1+4. Kobiece Patrole Minerskie (KPM) w całym okresie istnienia liczyły około 50 członkiń.

Do najważniejszych zadań patroli należała produkcja, transport oraz magazynowanie materiałów wybuchowych. „Doktór”, jako dowódca oddziału brała udział we wszystkich pracach zespołów. Prowadziła stały werbunek dziewcząt i uczestniczyła w ich szkoleniu teoretycznym i praktycznym. W pierwszym okresie istnienia KPM były przede wszystkim oddziałem dyspozycyjnym ZO, w związku z tym mogły być kierowane do udziału w akcjach dywersyjnych. Jedną z nich była akcja określana kryptonimem „Wieniec” (7/8 X 1942 r.).

Przedsięwzięcie to miało na celu odcięcie warszawskiego węzła kolejowego i sparaliżowanie na jakiś czas ruchu komunikacyjnego w tym rejonie. Aby przeprowadzić akcję, czekano na sprzyjające okoliczności. Brało w niej udział siedem patroli liczących około 40 osób, do których zostały przydzielone 4 kobiety. Zostały one skierowane na tereny lewobrzeżnej Warszawy, gdzie dywersją kierował por. inż. Zbigniew Lewandowski „Zbyszek”. W pobliżu stacji kolejowej Pyry na odcinku Okęcie-Piaseczno tory wysadził patrol Antoniny Mijal-Bartoszewskiej „Tosi”. Późną nocą kobiety doprowadziły do eksplozji miny pod lokomotywą pociągu towarowego nadjeżdżającego od strony Radomia, przysłanego tam celem skontrolowania szlaku. Po skończonej akcji dziewczęta uciekły do lasu kabackiego. Ostatni wybuch miał miejsce o godz. 2.45 i został przeprowadzony przez patrol ppor. sap. Stanisława Gąsiorowskiego „Mieczysława”. W pracach patrolu uczestniczyła Zofia Koprowska „Czesia” i Kazimiera Olszewska „Mira”. Zespół ten miał wysadzić tory, którymi odjeżdżały pociągi w kierunku Skierniewic i Błonia. Drugą ważną i głośną akcję sabotażową, w jakiej brały udział minerki, znamy pod kryptonimem „Odwet kolejowy”. Dokonano jej w nocy z 16 na 17 listopada 1942 roku. Celem tej akcji było zablokowanie linii kolejowych biegnących od Wisły na wschód: pod Łukowem, Dęblinem i Białą Podlaską.

Pod Łukowem działał patrol pod dowództwem por.Lewandowskiego "Zbyszka" oraz patrol kobiecy pod dowództwem Kazimiery Olszewskiej „Miry”. Tym razem w akcji, oprócz „Miry” i dziewcząt z jej patrolu – Joanny Teslar „Joanny” i Jolanty Szenfeld - Muszalskiej „Joli”, czynny udział wzięła „Doktór”. „Umówiłyśmy się, że wylosujemy, która z nas będzie wiozła walizkę, cały arsenał patrolu – trzy rewolwery i miny. Zapałkę z główką wyciągnęłam ja. Walizka była tak ciężka, że po wyjściu z domu urwała się rączka i musiałam ją ciągnąć paskiem. Tak ją wiozłyśmy razem z Mirą Olszewską na Dworzec Gdański. Ku naszemu przerażeniu zobaczyłyśmy na dworcu nie tylko naszą drugą koleżankę, ale również panią „Doktór”. Rola jej była tak doniosła, że nie powinna narażać własnego życia. W pierwszej chwili myślałyśmy, że chce nas tylko odprowadzić, ale pani „Doktór” pomimo naszych próśb pojechała razem z nami” – tak akcję relacjonowała „Jola”.

Zofia Franio przyłączyła się do swoich podopiecznych pod pozorem świadczenia ewentualnych usług lekarskich. Uczestniczki już podczas transportu przeżyły wielkie emocje na stacji kolejowej w Łukowie. Okazało się, że na dworcu niemieccy żandarmi rewidowali bagaże podróżnych. „Doktór”, chcąc uchronić dziewczęta, wzięła największą torbę – tę bez rączek. Popychając ją nogą, ruszyła powoli w kierunku wyjścia. W ręku trzymała gazetę i udawała, że jest tak zaczytana, że nie zwróciła uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Dzięki temu minerki szczęśliwie uniknęły rewizji. Po dotarciu na miejsce „Doktór” i „Jola” otrzymały zadanie zamontowania min na szynach na odcinku Łuków-Dęblin. „Joanna” miała założyć i pilnować minę-pułapkę, przeznaczoną do zniszczenia pociągu ratowniczego, jaki przyjechałby

najprawdopodobniej do naprawy zerwanych torów. Początek akcji przewidziany był na godzinę 19.00. Po drugiej stronie Łukowa o tej właśnie porze zostały wysadzone dwa transporty wojskowe z Terespola. Rozpętało się istne piekło. W mieście wyły syreny alarmowe, ulicami pędziły karetki sanitarne, przewożące rannych i poparzonych żołnierzy. Ruszyły też natychmiast za dywersantami wozy policyjne. Minerki odpaliły minę dopiero o godz. 23.00, ponieważ spóźnił się wyczekiwany pociąg, mający nadjechać od strony Dęblina. Ukrywały się w lesie między torami i szosą, obserwując szukające ich policyjne patrole i pilnując, aby żaden z nich nie naruszył delikatnych przewodów łączących miny z zapalarką elektryczną.

Akcja została przeprowadzona zgodnie z planem. Jej efektem było wykolejenie

5 pociągów, zniszczenie jednego mostu kolejowego i uszkodzenie drugiego, przerwanie w dwóch miejscach torów kolejowych oraz wykolejenie trzech pociągów ratowniczych na minach-pułapkach.

Dziewczyny – minerki z KPM były przydzielane również do innych komórek organizacyjnych oraz oddziałów bojowych – jako łączniczki, maszynistki, magazynierki, kreślarki. Pracowały w patrolu doświadczalnym, przeprowadzającym testy materiałów wybuchowych produkcji konspiracyjnej. Współpracowały z radiostacjami nadawczo--odbiorczymi, a także brały udział w działalności wydawniczej Biura Badań Technicznych. W marcu 1944 r. podkomendne Zofii Franio wykonały wyrok Konspiracyjnego Sądu Specjalnego Okręgu Warszawy na konfidencie Mieczysławie Damaszku. Był to jedyny przypadek egzekucji konfidenta wykonanej przez kobiety. Świadczyło to o pozytywnym stosunku i zaufaniu władz konspiracyjnych do oddziału kobiecego.

POWSTANIE WARSZAWSKIE

Podczas Powstania Warszawskiego minerki były przydzielane do oddziałów w różnych

dzielnicach Warszawy. Najbardziej wsławione z nich „Bomby” uczestniczyły w ataku na budynek Poczty Głównej oraz PAST-y. „Doktór” razem z dziewczętami, którym udało się przedostać do Śródmieścia, utworzyła Oddział Żeński Saperów przy Szefostwie Saperów Komendy Okręgu Warszawskiego AK  przy ul. Boduena 2.

Grupa ta produkowała miny i materiały wybuchowe. Kobiety zorganizowały również prowizoryczny szpital dla rannych Powstańców.

Po kapitulacji Powstania Warszawskiego „Doktór” razem z dziewczętami z Żeńskiego

Oddziału Saperskiego zdecydowała się wejść ponownie do konspiracji, włączając się

do struktur AK, działających poza Warszawą.7 października 1944 r. minerki puściły stolicę i udały się do Pruszkowa.Tam „Doktór” dowiedziała się, że kwatera Komendy Głównej AK została przeniesiona do Częstochowy. Odnalazła kontakt do Leopolda Okulickiego i udało jej się dotrzeć do „Niedźwiadka”. Okulicki przydzielił jej organizację pomocy i opieki lekarskiej dla żołnierzy przebywających pod Piastowem. W Malichach nawiązała kontakt z komórką pomocy wysiedlonym z Warszawy Obwodu VII „Obroży”. Tam pracowała aż do lutego 1945 roku. 2 października 1944 r. rozkazem nr 512/BP Zofia Franio za całokształt działalności bojowej i dowódczej w okresie konspiracjii walk Powstania Warszawskiego została odznaczona przez dowódcę Armii Krajowej Orderem Wojennym Virtuti Militari klasy V-tej.

„SPRAWIEDLIWY WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA"

Podczas okupacji niemieckiej Zofia Franio na własną rękę ukrywała i pomagała materialnie osobom pochodzenia żydowskiego. Zapewniała im nie tylko mieszkanie i pożywienie, ale również odpowiednie dokumenty mające świadczyć  o "aryjskości" i bronić  przed szantażami – ułatwiała w ten sposób legalizację pobytu czy znalezienie pracy. Osobami korzystającymi z pomocy i serdeczności „Doktór” były Anna Weinstock-Janczura, która przyjechała do stolicy ze Lwowa, Anna Aszkenazy-Wirska, nauczycielka z Wilna oraz jej brat. Zofia Franio umożliwiła im podjęcie pracy oraz wyposażyła w pochlebne rekomendacje. Oprócz tych niezbędnych do przeżycia aspektów zawsze stwarzała swym podopiecznym serdeczną atmosferę, tak potrzebną prześladowanym, by mogli poczuć, że żyją normalnie. Po wojnie utrzymywała z nimi ciepłe kontakty, a nawet odwiedzała kilkakrotnie w Londynie. W ramach działalności w Kobiecych Patrolach Minerskich, jako komendantka, kierowała akcją przerzutową broni, amunicji, materiałów wybuchowych i środków zapalających z magazynów Kedywu do getta. Należała również do komórki opieki lekarskiej organizacji „Żegota”. Tu głównym jej zadaniem była pomoc lekarska dla ukrywających się Żydów. Równie aktywnie udzielała się w pracach referatu dziecięcego. Oprócz świadczenia usług lekarskich pomagała także w umieszczaniu poważniej chorych dzieci w szpitalach.

W kwietniu 1978 roku Zofia Franio została odznaczona najwyższym odznaczeniem

izraelskim „Sprawiedliwy wśród narodów świata”.

W PODZIEMIU ANTYKOMUNISTYCZNYM ZOFIA FRANIO "DOKTÓR"

W czasie tworzenia się konspiracji antykomunistycznej „Doktór”, która przyjaźniła

się z czołowymi działaczami Podziemia– Janem Mazurkiewiczem „Radosławem”,

Józefem Rybickim „Andrzejem”, Franciszkiem Niepokólczyckim „Teodorem” – żywo

włączyła się w prace organizacyjne. Pomagała w nawiązywaniu kontaktów, użyczała

swojego mieszkania na potrzeby konspiracji, a także polecała kandydatów do pracy konspiracyjnej. W marcu 1946 r. objęła funkcję szefa łączności Obszaru Centralnego

Wolność i Niepodległość (WiN). Jej obowiązkiem było organizowanie łączności pomiędzy centralą Obszaru, a poszczególnymi Okręgami. Nadzorowała również działalność poszczególnych komórek organizacyjnych, poprzez utrzymywanie

kontaktów pomiędzy ich szefami działów propagandy, wywiadu i kolportażu. Została

kierowniczką łączności III Zarządu Głównego WiN. We wrześniu przejęła także kierownictwo kolportażu prasy konspiracyjnej. Do zadań „Doktór” należało także organizowanie łączności pomiędzy poszczególnymi informatorami a kierowniczką komórki wywiadowczej III ZG krypt. „Stocznia” – Haliną Sosnowską „Łuną”, „X”, a także pomiędzy WiN a innymi organizacjami Podziemia Niepodległościowego, tj. Stronnictwem Narodowym i Stronnictwem Niezawisłości Narodowej.

Służby Bezpieczeństwa aresztowały Zofię Franio 14 listopada 1946 r. Godna podkreślenia jest postawa „Doktór” w trakcie śledztwa i procesu.

Podczas przesłuchań odmawiała zeznań, które mogłyby obciążyć jej współpracowników – nie ujawniała adresów oraz rysopisów. Przekazywanie tego typu informacji uważała za brak solidarności oraz łamanie zasad konspiracji. Wyrok w sprawie Zofii Franio i innych osób z komórki łączności obszaru centralnego zapadł

31 lipca 1947 roku. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał ją na karę 12 lat więzienia, z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na okres

5 lat. Karę „Doktór” odbywała w więzieniu mokotowskim i w Fordonie w Bydgoszczy;

następnie została uznana za szczególnie niebezpiecznego więźnia kategorii A i przewieziona do więzienia izolacyjnego w Inowrocławiu, wreszcie w kwietniu

1954 roku została osadzona w Grudziądzu. Tu mogła podjąć pracę w ambulatorium więziennym. Z licznych relacji współwięźniarek wynika, że „Doktór” pomimo swej „zwyczajności” i ujmującej skromności posiadała bardzo wysoki autorytet moralny. Należała do tzw. starszyzny – grupy najbardziej cenionych, szanowanych i lubianych koleżanek. To one potrafiły sprawić, że reszta kobiet godnie znosiła więzienny koszmar i starała się nie tracić nadziei. Przebywając w więzieniu Zofia Franio ze swoimi doświadczeniami lekarza--społecznika zdobywała się na odwagę, aby walczyć o godność człowieka. Była wrażliwa na ludzką niedolę, dlatego zawsze występowała

w obronie współwięźniarek. Ustawa amnestyjna z dnia 27 kwietnia 1956 roku złagodziła wyrok 12 lat pozbawienia wolności do 8 lat więzienia. Zofia Franio została zwolniona z więzienia w Grudziądzu 15 maja 1956 roku. Przeszła przez wszystkie centralne więzienia dla kobiet –więźniów politycznych.

WOLNOŚĆ

Powrót do normalnego życia okazał się dla Zofii Franio bardzo trudny. Po wyjściu

z więzienia stała się lekarzem II kategorii –z adnotacją o skazaniu nie mogła otrzymać

godnej posady, w której mogłaby wykorzystywać swoje olbrzymie doświadczenie.

W październiku 1956 r. zatrudniono ją w Wydziale Zdrowia na Mokotowie i przydzielono także do pracy w dziale higieny szkolnej, jako lekarkę w Liceum Medycznym nr 4 w Warszawie im. Tytusa Chałubińskiego. Wiele czasu i swojej społecznej aktywności przeznaczała na pracę w Polskim Czerwonym Krzyżu. Zarząd Główny PCK w kwietniu 1964 r. przyznał jej Odznakę Honorową III stopnia. Ostatnie lata życia Zofii Franio były pełne cierpienia. Postępująca choroba, wyniesiona z więzienia, była egzaminem z wytrzymałości i siły ducha. Mimo fatalnego stanu zdrowia nie zrezygnowała z pracy zawodowej. Namowy i prośby bliskich na ten temat zbywała, mówiąc: „Drzewa umierają, stojąc”. Choroba jednak zwyciężyła. Zofia Franio zmarła 25 listopada 1978 r. w wieku 89 lat. Została pochowana na cywilnych Powązkach w Warszawie. Żegnali ją wszyscy, którym dane było znać tę wyjątkową i szlachetną osobę. Kapelan AK ks. Jan Zieja, w czasie nabożeństwa żałobnego powiedział:

„Nie módlmy się do Boga o Jej zbawienie, tylko podziękujmy Mu za to, że dane nam

było żyć i pracować z takim człowiekiem, jakim była Zofia Franio”.

WANDA DĄBROWSKA - AGENTKA AK PRZECIW TRZEM  WROGOM

Popkultura – zwłaszcza filmy sensacyjne – wykreowały wizerunek agentów wywiadu jako przystojnych mężczyzn lub piękne kobiety, którzy niczym herosi wychodzili ze wszystkich opresji. W wypadku Wandy Dąbrowskiej to nie była żadna fantazja. Oto historia pięknej wywiadowczyni z wileńskiej AK. Wanda Dąbrowska z domu Wojtkiewicz służyła w wywiadzie Armii Krajowej w mieście, w którym Polacy mieli przeciw sobie trzech wrogów. Tak w czasie wojny było w Wilnie: Sowieci, Niemcy, służący im Litwini, a od lata 1944 roku znowu

Sowieci. Dla wileńskiej Armii Krajowej Wanda Dąbrowska miała olbrzymi atut – znała języki wszystkich trzech okupantów; po litewsku zaś mówiła jak rodowita Litwinka.

Urodziła się na kowieńskiej Litwie w 1925 r.

Wojtkiewiczowie to był znany na Żmudzi ród. Ci bitni Żmudzini w 1863 roku jak jeden mąż poszli do powstania. Po jego klęsce tych, którzy przeżyli, po skonfiskowaniu majątku zesłano na Syberię. Tam też w 1888 roku urodził się ojciec Wandy, Witold. Potomek polskich buntowników ukończył akademię wojskową w Moskwie i rozpoczął służbę na Kaukazie, dokąd przeniosła się cała rodzina. W wojnie domowej w 1919 roku Witold Wojtkiewicz opowiedział się po stronie „białych” i walczył w armii Denikina. Po jej rozbiciu dostał się do bolszewickiej niewoli i w więzieniu w Moskwie czekał na wykonani kary śmierci. Kiedy jednak wszechwładny szef „Czeki”, Feliks Dzierżyński, zatwierdzał listy więźniów przeznaczonych do rozstrzelania, zwrócił uwagę na nazwisko Wojtkiewicz.

Feliks Dzierżyński, , dobrze znał ten ród. Musiała w nim zagrać jakaś nuta sentymentu, bo kazał przyprowadzić do siebie więźnia. Witold Wojtkiewicz nigdy nie wyjawił, o czym wówczas rozmawiali, nie wiadomo czy musiał przechodzić słynną próbę z deklamowaniem strof Pana Tadeusza, której to ponoć pierwszy czekista poddawał Polaków i jeśli przesłuchiwany przeszedł próbę pozytywnie – ocalał życie. Tak czy inaczej, Wojtkiewicz został wymieniony na jakiegoś ważnego bolszewickiego jeńca i w 1920 roku wrócił na Litwę. Niedługo potem z Kaukazu udało się przedrzeć jego żonie, Marii z domu Włodzimirow, z dwiema córkami i wszyscy zamieszkali w Traszkunach, gdzie Wojtkiewicz został zarządcą majątku hrabiego Montwiłły. Po kilku latach zdecydował się z rodziną przenieść do miasta. Władze litewskie zaproponowały mu wysokie stanowisko w armii, ale pod warunkiem, że swoje dzieci wychowa na Litwinów. Wojtkiewicz kategorycznie odmówił i zatrudnił się w zakładach przetwórstwa rolnego w Poniewieżu. Wojtkiewiczowie zamieszkali w domku otoczonym pięknym sadem i tutaj urodziła się ich trzecia córka – Wanda.

PIERWSZA ROLA - LITWINKA

Gdy w 1940 roku Litwę inkorporował Związek Sowiecki, dyrektor zakładów w Poniewieżu, a prywatnie przyjaciel Witolda Wojtkiewicza, celowo zaczął przerzucać go z miejsca na miejsce, by NKWD straciło jego trop. I tak Wojtkiewiczowie przenosili się kilka razy, aż trafili do Wilna, które po 17 września 1939 roku Sowieci oderwali od Polski i podarowali Litwie. Tutaj Witold Wojtkiewicz, jako „Młynarz” aktywnie włączył się do polskiej konspiracji, a najmłodszej córce, Wandzie, wyznaczył szczególne zadanie – wcielenia się w rodowitą Litwinkę. Najpierw wynajął litewskiego nauczyciela, dzięki któremu Wanda podszlifowała swój litewski. Po dwóch miesiącach intensywnej nauki mówiła w tym języku bez żadnego akcentu. Po wybuchu wojny niemiecko - sowieckiej w czerwcu 1941 roku i zajęciu Wilna przez Niemców, mieszkanie Wojtkiewiczów przy ulicy Wileńskiej stało się punktem kontaktowym konspiratorów. Częstymi gośćmi byli w nim, między innymi, pochodzący z Kowna Mieczysław Raczkowski „Ścibor”, Jerzy Dowgird i rotmistrz  Wincenty Chrząszczewski, do którego córki Witolda zwracały się „wujku”. Słowem w mieszkaniu Wojtkiewiczów zbierało się dowództwo podokręgu „E” komendy wileńskiej AK. Wanda Dąbrowska została zaprzysiężona i dzięki jej filologicznym talentom otrzymała szczególnie odpowiedzialne zadanie. Jako „rodowita” Litwinka zaczęła pracować w wileńskim biurze dowodów osobistych, gdzie legalizowała

konspiratoromdokumenty.

Polegało to na tym, że przekazywane jej dane osobowe przepisywała na czysty blankiet litewskiego dowodu osobistego.

Następnie podkładała go do pakietu innych blankietów, które szły do opieczętowania

i podpisu przez kierownika urzędu. To pozornie niby proste zajęcie, wcale takim

nie było – wymagało ciągłej czujności i opanowania nerwów, by nie zostać nakrytym.

Przy tym Wanda była zdana tylko na siebie. Niedaleko jej mieszkania, w aptece na

ulicy Wileńskiej miała wprawdzie skrzynkę kontaktową, ale tam jedynie otrzymywała

od farmaceuty kolejne czyste blankiety do wypełnienia i „zalegalizowania”. Do podkładanych w biurze, dokładała jeszcze te dostarczane od Organizacji poprzez skrzynkę w aptece. Nigdy nie dowiedziała się, kto i skąd je przynosił.

Nie miała żadnych kontaktów ponad te naprawdę konieczne. Nie dość na tym – Wanda Dąbrowska musiała zerwać relacje ze wszystkimi znajomymi. Nie mogła mieć koleżanek – Litwinek, gdyż nie mogła ich zapraszać do polskiego domu. Nie mogła zawierać znajomości z Polakami, bo przecież była „Litwinką”… Wanda zaczęła o sobie myśleć, że jest samotnym wilkiem… Nieuchwytnym wilkiem. Ale w końcu i ona poddana została najtrudniejszej próbie konspiratora – wpadła w kocioł. Nim to nastąpiło, zawiadomiono ją, że zmieniono jej miejsce pracy. Bez żadnych szczegółowych informacji, określonego dnia i godzinie polecono stawić się do sekretariatu prezydenta miasta. Tam przepracowała cztery miesiące jako sekretarka, oczywiście również jako Litwinka. Za jej biurkiem stała pancerna szafa, która okazała się głównym powodem jej przenosin. W szafie trzymano między innymi wzory nowych dokumentów, które planowano wprowadzić w Wilnie za dwa lub trzy miesiące. Zadaniem Wandy Dąbrowskiej było w odpowiednim momencie otworzyć sejf, opieczętować czyste druki i wynieść je, schowane na piersiach pod bluzką. Udawało się jej to do 1 marca 1944 roku. Tego feralnego dnia wracała z dziesięcioma drukami ukrytymi w biustonoszu. Gdy otworzyła drzwi swojego mieszkania, od razu została mocno popchnięta przez czekającego na nią tajniaka, na tyle mocno, że na chwilę straciła przytomność. Nigdy nie dowiedziała się, co się właściwie stało. Kiedy ocknęła się w przedpokoju, pierwsze co sobie uświadomiła, to fakt, że pod bluzką nie ma druków. Czy wypadły niezauważone? Czy zostały wyciągnięte przez napastnika? Nie wiadomo.

Po przewiezieniu jej do gmachu Gestapo, w czasie przesłuchania nie zadawano o nie

żadnych pytań. A dostała się do pokoju śledczego służby dla wileńskich Polaków

– znacznie niebezpieczniejszej niż Gestapo– litewskiej bezpieki Saugumo. Wobec

Dąbrowskiej nie byli jednak brutalni. Pomimo, że dziewczyna cały czas zadawała sobie

pytanie, dlaczego nie pytają jej o dokumenty, przed śledczymi „szła w zaparte” – powtarzając, że jest Litwinką i uczciwą urzędniczką. Na domiar tego raczyła ich swym uroczym uśmiechem, a nawet starała się żartować. W tym momencie celująco zdała swój konspiracyjny egzamin. W celi zamknięto ją z kobietą w ciąży. Była to żona litewskiego komunisty, który zdążył uciec przed obławą, a w zastępstwie aresztowano ją. To obrazowało, co potrafiło Saugumo wyczyniać z ludźmi – oprawcy nie zwracali uwagi, że jest ciężarna. Okazało się, że zamknęli ją z Wandą Dąbrowską , by na nią donosiła, ale zmaltretowana współwięźniarka do wszystkiego się jej przyznała – prowokacja się nie udała.

W końcu Wandę Dąbrowską  zwolniono, nie przedstawiając jej żadnych zarzutów. Tłumaczyła to sobie tym, że była już wiosna 1944 roku, a wieści dla Niemców, z coraz bliższego frontu wschodniego, były jak najgorsze. Ich litewscy sojusznicy najwyraźniej szukali sposobów, jak wykaraskać się z tej, coraz bardziej ciążącej im, współpracy.

Jeśli myśleli, że Wanda Dąbrowska po wyjściu z aresztu zerwie z konspiracją, to

srodze się pomylili. Nie złamała jej nawet wiadomość o tym, że wcześniej w kocioł

Sagumo wpadł jej ojciec i starsza siostra Teresa. Obojgu groziła kara śmierci, ale

ostatecznie wywieziono ich do Niemiec – wojnę przeżyli w obozach koncentracyjnych.

KURIERSKA ROBOTA

Wanda wprawdzie nie wróciła już do pracy w sekretariacie prezydenta Wilna, ale

dzięki „Ściborowi” otrzymała od Armii Krajowej nowe zadanie. Zmieniła pseudonim

z „Aliny” na „Jadzię” i została kurierką. Tym razem pomocna miała okazać się znajomość niemieckiego. Najczęściej na dworcu kolejowym lub na umówionej ulicy dostawała walizkę i z nią jechała pod wskazany adres.

Nigdy nie pytała, co jest w środku. Jedynie po ciężarze poznawała, czy niesie jakieś

papiery, czy broń. Dość często kursowała pociągiem na linii Wilno-Kowno i

z powrotem.

Najczęściej z Wilna wyruszała z lżejszą walizką, a z Kowna wracała z cięższą –

w tym mieście łatwiej i bezpieczniej można było kupić broń. By nie wpaść w kolejny

kocioł lub łapankę, do pociągu zawsze wskakiwała w ostatniej chwili, kiedy już ruszał.

Nigdy też nie robiła tego od strony peronu, lecz z drugiej, a że była szczupła i wysportowana, wsiadanie w biegu nie sprawiało jej większych trudności. Jedynie wybór wagonu był ruletką.

Pewnego razu, kiedy jak zwykle w Kownie z cięższą walizką wskoczyła do pociągu,

okazało się, że wybrała wagon pełen niemieckich oficerów. Kiedy ją zobaczyli, ucieszyło ich, że trafiła im się tak ładna gapowiczka. Wanda również się uśmiechnęła. Zaproszono ją uprzejmie, by usiadła, ale wcześniej musiała położyć walizkę na górnej półce. W żadnym wypadku nie mogła pozwolić, aby któryś z „dżentelmenów” zrobił to za nią, gdyż wówczas jej ciężar mógłby ją zdekonspirować. Pod presją strachu, zarzuciła walizkę jak piórko na półkę, zanim którykolwiek z Niemców zdążył zareagować. Uśmiechając się cały czas, usiadła między oficerami, dziękując

im po niemiecku za uprzejmość. Od razu zwróciła uwagę na oficera siedzącego

naprzeciw niej. Był to bardzo przystojny brunet w wieku jej ojca i wcale nie wyglądał

jej na Niemca. I rzeczywiście nim nie był. Kiedy odezwał się do Wandy po rosyjsku,

bez żadnego akcentu, ona odpowiedziała mu równie pięknym rosyjskim, bo ten

język także znała perfekcyjnie. Okazało się, że oficer jest białym Rosjaninem, który po

rewolucji uciekł do Niemiec. Po wybuchu wojny z Sowietami zaciągnął się do Wehrmachtu, wierząc, że ten przyniesie Rosji wolność. Wandzie bardzo miło się z nim

rozmawiało, tym bardziej, że przyznała się, iż jej ojciec również był carskim oficerem.

I tak dojechali do Wilna, a tam na dworcu – obława! Żandarmeria niemiecka obstawiła

wszystkie perony. Dziewczynie zrobiło się gorąco i pomyślała, że to koniec, jednocześnie przyrzekła sobie, że nie da się wziąć żywcem. Rosjanin musiał zauważyć konsternację w jej oczach, bo powiedział: „Nie bój się, ja cię przeprowadzę”. Kiedy jednak sięgnął po jej bagaż, twarz mu stężała. Nie skomentował tego, tylko wziął Wandę pod rękę i razem wyszli na peron, w sam środek łapanki. Dziewczyna czuła, że ta dwuznaczna sytuacja jest dla niego trudna, ale tak jak obiecał, przeprowadził ją przez kordon żandarmów i zapakował do dorożki. Pożegnał ją słowami: „Durna, ty durna…” i odszedł.

W SOWIECKIM KOTLE

W Wilnie była coraz bardziej potrzebna, bo szykowano się do powstania, przed spodziewanym zajęciem miasta przez Armię Czerwoną. Jeszcze przed wybuchem walk

w lipcu 1944 roku ustalono, że w mieszkaniu „Jadzi”, zakwateruje się trzydziestu żołnierzy i jedna łączniczka od „Huberta”– porucznika Zygmunta Augustowskiego.

W czasie trwania walk Wanda Dąbrowska, przeskakując po wodę na druga stronęWileńskiej, została ranna kilkoma odłamkami pocisku moździerzowego. Nie było jednak czasu ani warunków, by doprowadzić ją do któregoś z punktów opatrunkowych – opatrzono rany na miejscu. Po niedługim czasie „Hubert” dostał wiadomość, że nie ma porozumienia Armii Krajowej z Sowietami i kto może, niech ucieka, albo wraca do konspiracji. Wanda Dąbrowska z narzeczonym, Eugeniuszem Ermowem i jeszcze jednym żołnierzem opuściła mieszkanie jako ostatnia z grupy. Na mieście wciąż trwały zażarte walki. Przechodzili dosłownie tuż obok walczących Sowietów z Niemcami. Dźgający się bagnetami i nożami nieprzyjaciele, na szczęście nie zwracali uwagi na dwóch chłopaków prowadzących obandażowaną dziewczynę. Zrobił to dopiero rosyjski patrol, na który natknęli się po wyjściu ze śródmieścia.

Wtedy znowu uratowała ją znajomość języka. Zdołała przekonać sołdatów, że nie są „partyzantami” – jak czerwonoarmiści nazywali akowców.

Wreszcie, już bez dalszych przeszkód dotarli na przedmieścia, gdzie znaleźli schronienie w domu rodziców narzeczonego. W sierpniu Eugeniusz i Wanda pobrali się. Ich służba w konspiracji trwała dalej. Jeszcze przed ślubem „Jadzię” odnalazł „Ścibor” i skontaktował z rotmistrzem Chrząszczewskim, który prowadził akcję legalizacji zagrożonych aresztowaniem przez NKWD akowców.

Polegało to przede wszystkim na wyrabianiu im fałszywych dokumentów. Wanda wróciła więc do swej pierwszej „profesji”– fabrykowania fałszywych dowodów osobistych. Odbywało się to w domu muzyka Ciukrzy. W pokoiku w suterenie pracował tam wysoki blondyn bez ręki, którego „Jadzia” znała pod imieniem Roman. Nigdy nie dowiedziała się, kim naprawdę był ten mężczyzna. On przygotowywał fotografie i blankiety do dowodów, fałszował podpisy przyszłych właścicieli, a ona wpisywała ich dane otrzymane od rotmistrza z datą, kiedy pracowała jeszcze w biurze dowodów osobistych. Tak pracowali do dnia, kiedy nagle do pokoju wpadł jeden z członków obstawy domu Ciukrzy i nie tłumacząc dlaczego, kazał im natychmiast uciekać przez okno. Ale i to nie był jeszcze koniec walki konspiracyjnej Wandy Dąbrowskiej. Wiosną 1945 roku Wanda i Eugeniusz trafili do tak zwanej „komisji likwidacyjnej” w Landwarowie. Tutaj małżonkowie zostali rozdzieleni, bo Wanda jako „Litwinka” pracowała w komisji po stronie litewskiej, a Eugeniusz – po polskiej. Oboje robili jednak to samo: legalizowali dokumenty akowcom, dzięki czemu mogli oni przedostać się z Wileńszczyzny do „zabużańskiej” Polski.

W końcu jednak i tu zrobiło się wokół nich tak gorąco, że zdecydowali się iść w ślady ratowanych przez siebie konspiratorów. Ponadto matka Wandy Dąbrowskiej, jako Rosjanka dostała dwa tygodnie na wyjazd – albo na Kaukaz, albo do Polski. Wraz z pozostającymi przy niej córkami – najstarszą Lidią i najmłodszą Jadwigą, w ciągu dwóch tygodni znalazła się w Polsce. Wanda i Eugeniusz przyjechali najpierw w sierpniu 1945 roku do Piły, by ostatecznie rozpocząć nowe życie w Szczecinie.

Aleksander Szumański "Radio Pomost" Arizona

Tekst powstał po spotkaniu z Panią Wandą Dąbrowską w Szczecinie w lutym 2020 roku.

Data:
Kategoria: Gospodarka
Tagi: #ak

Aleksander Szumański

Aleszum.blog - https://www.mpolska24.pl/blog/aleszumblog111111

Lwowianin, korespondent światowej prasy polonijnej w USA, Kanadzie,RPA, akredytowany w Polsce. Niezależny dziennikarz i publicysta,literat, poeta, krytyk literacki.
Publikuje również w polskiej prasie lwowskiej "Lwowskie Spotkania".

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.