Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

OŚWIADCZENIE

1. Po co idę do polityki? Wiele osób pyta mnie - po co idę do polityki? Mówią mi - “Masz dobry zawód, kochającą żonę, trójkę dzieci - po co się babrzesz w tym gównie? Chyba nie dla pieniędzy, bo tych Ci przecież nie zabraknie, bo i ty i twoja żona macie dobrze prosperujące kancelarie prawne. Poza tym jakbyś chciał się dorobić na polityce to pewnie nie w tej partii byś działał.”

OŚWIADCZENIE
Przede wszystkim chciałbym, abyście wiedzieli, że nigdy nie chciałem angażować się w politykę po to, aby być politykiem zawodowym. Działalność polityczna nie jest moim ekonomicznym “być lub nie być”, nie jestem na nią skazany w przeciwieństwie do wielu polityków, dla których bycie w polityce jest wszystkim - jakby z niej wylecieli, to stracą jedyne źródło dochodu i nie bardzo będą mieli co ze sobą zrobić, bo na niczym się nie znają. Obserwuję sobie takie osoby zawsze z dużym zażenowaniem, bo nie ma nic bardziej żenującego niż polityk, który walczy o swoje życie polityczne, a ostatnio mogliśmy obserwować co najmniej kilka takich przypadków.

Wszedłem do polityki, ponieważ kilka lat temu uświadomiłem sobie, że kiedy moje dzieci dorosną i zaczną rozumieć, co się dzieje wokół nich zadadzą mi proste pytanie: „A co Ty zrobiłeś tato, żebyśmy żyli w normalnym kraju – żeby żyło się nam lepiej?”. Aby móc im odpowiedzieć z czystym sumieniem postanowiłem, że przynajmniej spróbuję swoich sił w działalności publicznej. Z tego powodu w maju 2011 roku zapisałem się do KNP. Nigdy nie „kręciła” mnie władza, ani to co z nią związane. Chciałbym po prostu „załatwić” parę ważnych spraw (zlikwidować podatki dochodowe, znieść przymus ubezpieczeń itp.).
Tutaj ważna uwaga: Nigdy sam nie zgłaszałem swojej osoby na żadne stanowiska i funkcje (zarówno partyjne, jak i związane ze udziałem w wyborach), ani też nikogo też nigdy o to nie prosiłem. Co za tym idzie - czego, jak czego, ale „przyspawania do stołka”, „walki o posadki” i tego typu przymiotów nigdy nie można mi było zarzucić. Wiedzą to dobrze wszyscy ci, którzy poznali mnie bliżej choć trochę.

2. Jak to było z moim startem na prezydenta Warszawy?

Kiedy zostałem tuż po wyborach majowych zaproponowany na kandydata na prezydenta Warszawy, a Rada Główna przegłosowała ten wniosek ogromną większością głosów nie był to efekt moich usilnych zabiegań, ale zwykły skutek tego, że w uniowyborach uzyskałem bardzo dobry wynik w Warszawie (17,5 tys. głosów - startując z drugiego miejsca). Władze KNP wiedząc, że nie ma żadnych szans na wygranie tych wyborów niezależnie od kandydata, stwierdziły racjonalnie, że wybory samorządowe to świetna okazja na wypromowanie nowych twarzy przed przyszłorocznymi wyborami do Sejmu i dzięki temu pokazanie, że KNP to nie tylko JKM. Z tych samych powodów Kierownictwo KNP zaproponowało także moją kandydaturę do Sejmiku Województwa Mazowieckiego.

Te decyzje Władz KNP spotkały się jednak niemal od razu z „chłodną” reakcją Sztabu utworzonego w KNP dla potrzeb wyborów samorządowych (zdominowanego przez tzw. spółdzielnię – czyli w większości osób, dla których najważniejsze jest dorwanie się do stołków, mniej ważne w jaki sposób – opiera się ona w dużej mierze na osobach z przeszłością w innych partiach czy ich młodzieżówkach, a nawet osobach ze postępowaniami sądowymi w toku).

W związku z tym decyzja RG o moim kandydowaniu na prezydenta Warszawy została niemal natychmiast zaskarżona do Sądu Naczelnego KNP (Sąd ten potwierdził prawidłowość mojej nominacji), a z kandydowania do Sejmiku Mazowieckiego zostałem najpierw „przesunięty” do startu do Rady Warszawy, a następnie „upchnięty” na całkowicie niebiorącej liście (okręg wilanowsko-ursynowski – „miasteczko Lemingrad” itd.), a na „jedynkę” w moim rodzinnym Mokotowie sztab wstawił osobę całkowicie świeżuteńką w KNP.

Pomimo tego, rozpocząłem przygotowania do kampanii wyborczej - zebrałem sztab polityczny, zespół marketingowy, opracowałem program wyborczy i plan kampanii, poprosiłem Was o wpłaty. W pewnym momencie dostrzegłem jednak, co się najprawdopodobniej wydarzy i z tego względu wstrzymałem moje działania, aby ograniczyć kompromitację KNP, która niewątpliwie by nastąpiła, gdyby objawiono nowego kandydata, w momencie gdy moje plakaty wiszą już na mieście. A dalej było już tylko ciekawiej: Szef Sztabu podjął osobiście próbę wymuszenia na Radzie Głównej zmiany mojej osoby na innego kandydata, a gdy się to nie udało wykorzystano zbliżający się Konwent KNP jako okazję do wprowadzenia statutowej poprawki umożliwiającej „podmianę” mojej osoby już bez zgody Rady Głównej. Taką poprawkę rzeczywiście na Konwencie przepchnięto (nota bene - łamiąc przy tym procedury jej przyjmowania - choćby ze względu na fakt, że podczas głosowań nad poprawkami do Statutu nie liczono w ogóle oddawanych głosów), a już cztery dni później podmiany faktycznie dokonano - również całkowicie nielegalnie (choćby dlatego, że poprawka taka - nawet gdyby została poprawnie przyjęta - nie może działać wstecz, zwłaszcza w takiej partii).

3. Akcje dywersyjne i psucie mojego wizerunku

Do próby mojego odwołania dochodziły także inne ciekawe „kwiatki”, gdy jeszcze byłem oficjalnym kandydatem: np. przy okazji Marszu Suwerenności sztab wyborczy nie przewidział w nim udziału kandydata na prezydenta Warszawy (wówczas jeszcze - mojej osoby) planując jego program w taki sposób, że zaproponowano (i poproszono o występ) np. kandydata na prezydenta Krakowa czy osoby nie startujące w wyborach, a kandydat warszawski został najwyraźniej uznany za nieodpowiedniego do przemawiania w swoim mieście na tymże marszu (a może ktoś po prostu doszedł do wniosku że nie umiem przemawiać?).

Inne „ciekawostki” to np. niezapraszanie mnie przez sztab na konferencje prasowe organizowane w Warszawie: nie przeprowadzono zresztą ani jednej konferencji z moim udziałem wspólnie z Prezesem.

Pewnego razu zainterweniowałem również osobiście w obronie kolegi, którego w ostatniej chwili dość obcesowo (delikatnie mówiąc) podmieniono na jednej z warszawskich list (tzw. „jedynka”), co skończyło się karczemna awanturą i moim opuszczeniem biura na Wilczej - a było to w dniu tej słynnej konferencji prasowej, na której miałem wystąpić obok zastępcy szefa sztabu. Po tym co zrobił, nie wyobrażałem sobie jednak wspólnego z nim występu w jakichkolwiek mediach. Odpowiedzią drugiej strony była intensywna akcja dezinformacyjna - do dzisiaj rozpuszczane są plotki, jakobym opuścił własną konferencję prasową i to na skutek nieprzygotowania, braku czasu, pilnej sprawy (o której miałem zapomnieć) i temu podobne.
Jeszcze inne problemy to bieżące utrudnianie najprostszych nawet czynności w ramach kampanii (np. tygodniami nie mogłem się doprosić i doczekać na zrobienie przelewów i opłacenia faktur za zamawiane gadżety wyborcze).

Wreszcie – jak wiecie - w trybie rewolucyjnym zastąpiono mnie innym kandydatem na stołecznego prezydenta rozpuszczając przy tym nieprawdziwe informacje o tym jakobym a) zrezygnował sam (po mojej interwencji zaprzestano rozpuszczać tego typu przekłamań),
b) nie miał czasu, a wreszcie c) nie miał poparcia Oddziału Stołecznego.
Szczególnie to ostatnie kłamstwo było od samego początku wyjątkowo paskudne, gdyż fakt, że nie cieszyłem się względami spółdzielczego Zarządu OS (i kilku jego kolegów) nie mógł oznaczać, że wszyscy działacze Oddziału Stołecznego zieją do mnie niechęcią i (słowo honoru daję, że wszyscy, których osobiście tam spotykam nie przejawiają tego typu skłonności). Nawet nie chce mi się rozwijać tego tematu, ale wystarczy tylko powiedzieć, że gdyby tak faktycznie było to
a) nie startowałbym z list warszawskich w uniowyborach (i to z miejsca potencjalnie biorącego) oraz
b) nie uzyskałbym w tych wyborach tak dobrego wyniku.
Potem już coraz częściej czytałem na forach internetowych dziesiątki niestworzonych rzeczy na mój temat; charakter i cechy wspólne tej całej propagandy wskazują precyzyjnie na jedno wspólne jej źródło... Z tego samego źródła wychodziły zresztą ciągle (i nadal wychodzą) czarne legendy godne „poziomu” młodzieżówki Unii Pracy nt „Starego Zarządu OS” (w którym zresztą pełniłem funkcję tylko symboliczną) i w ogóle tzw. „betonu”, który rzekomo nic w KNP nie robił i niczego w tej Partii nie osiągnął – bo przecież czymże jest pozyskanie poparcia pół miliona wyborców i doprowadzenie do sukcesu wyborczego i wprowadzenie czterech europosłów.

4. Rezygnacja ze startu do Rady Miasta i wynik KNP w Warszawie

W tych okolicznościach nie powinno chyba nikogo dziwić, że, prędzej czy później, mój start w tych wyborach - WOBEC TAKICH OKOLICZNOŚCI - stałby się farsą i fikcją. Nie da się bowiem skutecznie walczyć o głosy wyborców, gdy ma się przeciwko sobie zdominowane przez spółdzielnię sztab i kierownictwo własnego Oddziału. Nie mówiąc już o tym, że zawsze - moim zdaniem - trzeba się kierować staroświecką zasadą zgodnie, z którą jest poniżej godności pchać się tam, gdzie cię nie chcą.
A może po prostu - co całkowicie zrozumiałe – spółdzielnia/sztab chciał, aby mój wynik tym razem był bardzo słaby?
Nie wiem, ale jak znam życie to wszystko jest możliwe…

Podjąłem więc decyzję o tym, że w tych warunkach trzeba zrezygnować. Zresztą nie startowałem w tych wyborach, aby zdobyć jakiś stołek (już pod koniec wakacji stało się - wobec sytuacji w partii i notowań sondażowych – raczej jasne, że KNP żadnego „stołka” w tych wyborach w Warszawie nie zdobędzie), ale po to, aby mieć forum do propagowania idei konserwatywno-liberalnej i zdobywania nowych wyborców dla partii pod ważniejsze wybory za rok.

Jednak pojawił się problem: nie mogłem zrezygnować ze startu do Rady miasta Warszawy zaraz po „podmienieniu” mnie na innego kandydata, gdyż unicestwiłoby to listę z której startowałem. Tak się, bowiem (oczywiście czystym przypadkiem) stało, że listę z moja osobą zarejestrowano z minimalną liczbą kandydatów, co skutkowało z kolei tym, że w razie rezygnacji jednego z nich (po ostatecznej dacie zgłaszania listy) cała lista musiałaby być unieważniona przez Komisję Wyborczą.

Ale znalazło się rozwiązanie: po przeanalizowaniu kodeksu wyborczego zauważyłem potencjalną możliwość wycofania się bez takiej szkody - pod warunkiem, że rezygnacja będzie złożona dopiero w okresie ostatnich 14 dni przed datą wyborów.
Taka interpretacja została potwierdzona przez organa wyborcze i rezygnację złożyłem ostatecznie 10 dni przed wyborami (było to w dniu wypuszczenia tych słynnych taśm; moja rezygnacja była połączona z protestem przeciwko tego typu kampanii, która straciła tym samym wszelkie aspekty merytoryczne, a stała się już wyłącznie „tabloidalna” i po prostu żenująca - co oświadczyłem zresztą Władzom KNP, w tym Prezesowi).
W efekcie lista wilanowsko-ursynowska nie została wcale „uwalona” (jak rozpisywali się w internetach moi wierni hejterzy, którym polecam zapoznanie się z przepisami kodeksu wyborczego), a głosy oddane na nią i na mnie osobiście przechodziły na innych kandydatów. Można więc wręcz powiedzieć, że na mojej rezygnacji ktoś - a dokładnie „dwójka” na tej liście - wręcz bardzo zyskał.

Niestety najgorsze w tym wszystkim jest to, że rewolucyjne poczynania spółdzielni musiały się odbić na naszym wyniku wyborczym. Tak zresztą być musi, gdy w tak ważnym okresie partia zajęta jest bardziej sama sobą i wewnętrzną walką, niż swoimi wyborcami. Zamiast bowiem wspólnej intensywnej pracy na rzecz zjednywania sobie nowych wyborców zajęci byliśmy - niestety - wewnętrznymi personalnymi wojenkami podjazdowymi… O tym, co działo się na i po słynnym Konwencie 11-12 października nie będę się już tutaj szerzej tu rozpisywał; w każdym razie była to niezła pożywka dla wrogich nam mediów (zresztą będzie jeszcze przez jakiś czas, bo minie jeszcze wiele dni zanim sąd szczegółowo rozpozna i zbada wszystkie nieprawidłowości i uchybienia tego Konwentu). Efekt wyborczy dokonanych w Warszawie „podmianek” też znacie - straciliśmy w stolicy kilka tysięcy wyborców (względem wyborów majowych), a straty wizerunkowe są z całą pewnością jeszcze większe.

5. Utracona wiarygodność

Największą zaletą Janusza Korwin-Mikkego, który od 40 lat mówi to samo, a także polskiego środowiska wolnościowego, które ma swoje polityczne odzwierciedlenie w Kongresie Nowej Prawicy była właśnie wiarygodność. To właśnie ta wiarygodność i bezkompromisowość została nagrodzona w wyborach w maju, gdy KNP uzyskało ponad 7% poparcia i dzięki temu wprowadziło czterech posłów do Europarlamentu.

Politolodzy, dziennikarze, obserwatorzy naszego życia politycznego zauważają, że wielu polityków jedno mówi, a drugie czyni - w życiu potocznym nazywamy to KŁAMSTWEM. To jest gangrena, która toczy nasze życie polityczne - na papierze jest jedno, a potem robią drugie. Bardzo mnie to oburza i przeciwstawienie się temu stanowi rzeczy uważam za jeden z moich głównych politycznych obowiązków.

Niestety w pogoni za stołkiem, wielu z naszych partyjnych kolegów odstawiło tę wartość na bok. Bo czy wiarygodne jest ostre krytykowanie przeciwnika, aby potem go poprzeć w drugiej turze, tylko dlatego, że powiedział, że jak wygra to może coś tam załatwi? A niestety nie ustrzegliśmy się przypadków, gdy lokalny oddział KNP musiał się gęsto tłumaczyć i odcinać od swojego kandydata na prezydenta, który w drugiej turze udzielił swojego poparcia dla kandydata z PiS czy PO. Wiarygodność była podstawową wartością jaką niósł polskiej polityce Kongres Nowej Prawicy. Wydaje mi się, że podczas tej kampanii, sporo z tej wiarygodności niestety utraciliśmy.

6. Quo Vadis, KNP?

Uważam, że KNP zszedł niestety (mam nadzieję, że tylko chwilowo i tylko w tych wyborach) z dobrego kursu, który dał mu sukces podczas uniowyborów, co stawia pod znakiem zapytania – jeżeli nie postawimy surowej diagnozy - możliwość osiągnięcia zadowalającego wyniku w nadchodzących wyborach do Sejmu.

Ale uważam również, że to, co się stało jest dla nas fantastyczną lekcja pokory, dyscypliny, politycznej skuteczności i zwykłego koleżeństwa. Jeśli pochylimy się nad tą lekcją i wyciągniemy właściwe wnioski z tej nauki to szybko uda się nam odwrócić niekorzystne trendy i skutecznie pozyskiwać zaufanie nowych wyborców (a musimy ich do wyborów sejmowych „zdobyć” jeszcze co najmniej 400 000).

Decydujące jest, która opcja w partii przeważy – czy będzie to racja „spółdzielni”, która dla stołków gotowa jest niemal sprzedać własną duszę, czy też racja „betonu”, który od ponad 20 lat działa krok po kroczku na sukces polskich wolnościowców, którego namiastkę poczuliśmy w maju po wielu latach oscylowania na granicy błędu statystycznego.

Liczę się oczywiście z tym, że wygra niestety opcja rewolucyjna z wszelkimi tego konsekwencjami (np. nieprzewiedzeniem dla mnie miejsc na listach wyborczych w następnych wyborach). Nie spowoduje to jednak nigdy zmiany zasad, jakimi kierowałem się wstępując do tej partii. A jedna z nich mówi, że dla wyborców decydująca jest – poza programem partii – przede wszystkim WIARYGODNOŚĆ jej członków i działaczy.
Ludzie doskonale wyczuwają populizm, fałsz, sztuczność, zakłamanie i próby podlizywania się elektoratowi. Z tego powodu – jeśli nawet tego typu „techniki” mogą się na krótką metę podobać tym czy innym grupom (zwłaszcza osobom niepełnoletnim na forach internetowych), to w dłuższej perspektywie przynoszą tylko odwrócenie się wyborców ku formacjom i politykom, którym po prostu bardziej wierzą lub uważają za bardziej poważnych i wiarygodnych, mimo wszystkich pozostałych wad. Widać to doskonale na przykładzie krótkiej historii partii Janusza Palikota.

Jeśli chodzi o mnie, to tak czy inaczej - nie zrezygnuję z KNP i pozostanę członkiem partii (jak długo się da – bezapelacyjnie do samego końca – mojego lub jej). Nie ucieknę z tego okrętu... Będę też kierował się – jako członek tej partii – dokładnie tymi samymi regułami postępowania, jakie mnie prowadziły w dniu podpisania deklaracji członkowskiej. A Was zachęcam do tego, abyście bacznie śledzili naszą sytuację i dokładnie przyglądali się temu… co robią inni.
To mój pierwszy i ostatni wpis w tej sprawie. Wiem, że być może wiele spraw nadal wydaje się wielu osobom niejasnymi i dziwnymi, ale nie ma sensu dalej tego rozwijać i drążyć.

Zdaję sobie również sprawę, że i teraz spadnie na mnie fala krytyki i manipulacji (moi wierni hejterzy na pewno mi nie darują - już widzę te wszystkie uwagi o „kalaniu własnego gniazda”, „publicznym praniu brudów”, „fochach” itd.), ale ja – postawiwszy surową diagnozę i przedstawiwszy Wam – wyborcom, oraz członkom partii niezaznajomionym w temacie prawdę o ostatnich tygodniach - tę sprawę uważam za zamkniętą i nie chcę do niej więcej wracać. Nie miejcie więc mi za złe, że pozostawię bez komentarza wszystko to, co napiszą teraz a propos tego wpisu wszyscy moi sympatycy, hejterzy, przyjaciele i wrogowie.

Lupo locuta causa finita
Amen.

Uwaga końcowa: We wszystkim, co do tej pory pisałem i piszę, nie ma nigdy nic personalnego. Zawsze uważałem, że rozmowa ma sens tylko wówczas, gdy rozmawia się o problemach, a nie ludziach - mimo, że ukryć się nie da, iż źródłem wielu tych problemów są właśnie ludzie i to bardzo konkretni. Mój stosunek do moich oponentów pozostaje niezmiennie zimny i obojętny i oceniam wyłącznie ich uczynki szanując zawsze osobistą godność. Nawet jeśli będziemy się musieli spotkać w sądzie - w związku z kierowanymi pod moim adresem pomówieniami - to stanie się to wyłącznie po to, aby zapobiec na przyszłość podobnego typu nadużyciom.
Data:
Kategoria: Polska
Tagi: #Wilk #knp #wipler #JKM
Komentarze 3 skomentuj »

"...Janusza Korwin-Mikkego, który od 40 lat mówi to samo". To samo również dzieje się. Problem znam z autopsji od 1990 r. Przedstawione przez Pana gierki personalne, gmatwaniny statutowe, wtopy w kluczowych momentach kampanii były, są i... będą. Sądzę, że źródłem tego jest indywidualizm, niedojrzałość i niedostatki inteligencji emocjonalnej osób, które przyciąga JKM. Uniemożliwia to zbudowanie sprawnej organizacji, ale jest w sam raz dla marketingu publicystyki JKM.

zawsze to samo , wataha młodych wilków zagryza wszystkich wartościowych na swojej drodze... tym razem kol. Wilka ;)

Cieszę się ogromnie że szanowny Pan będzie nadal trwać w KNP - daje Pan gwarancję troski o los przyszłych pokoleń Polaków czyli o los narodu, zamiast tymczasowości kampanii wyborczych. Jeżeli w KNP jest więcej podobnych do Pana ludzi to nadal warto na Was głosować.

Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.