Maksymiliana zidentyfikowali dziennikarze i ich informatorzy z niemieckiego 'Die Welt'. Ze zdjęcia, na którym widać ciało młodzieńca – szczególne, bo o białej cerze i jasnych, kręconych włosach – parę miesięcy wcześniej mieszkał w Niemczech i jak większość imigrantów próbował sobie poradzić na trudnym rynku pracy w wielkich, multikulturalnych ośrodkach. Jak wielu spotkał na swojej drodze muzułmanów-rówieśników, którzy nie oceniali go negatywnie, jak zdarza się to w stosunku do Polaków niemieckim, czy brytyjskim urzędnikom. Przekonali go, żeby przyszedł do meczetu i spotkał się z tamtejszym imamem. Uczyli arabskiego i pomogli znaleźć pracę. Wszystko w imię Allacha. - Ale kiedy my będziemy potrzebować pomocy, Ty nam pomożesz – zastrzegli.
Polaków biorą na Isę
Wojujący Islam działa, jak każda porządna sekta. Nie pokazuje się ze wszystkich stron. Nie szuka różnic między tymi, których chce pozyskać a rodzimymi wyznawcami. Wprost przeciwnie – wykazuje najwięcej podobieństw, ile się da. A z pojmowanym na sposób polski katolicyzmem nie jest to szczególnie trune.
W Hamburgu, Bonn, Berlinie, Londynie, Liverpoolu czy Manchesterze często można spotkać młodych muzułmanów przed stolikiem z ulotkami i, obowiązkowo, Koranem, którzy – zupełnie jak Świadkowie Jehowy – zaczepiają przechodzących pytając o sens życia, dobro, miłość i rodozinę. Zwłaszcza pytanie o dobro jest trafione i zwykle każe się przechodniom zatrzymywać. - Jakie dobro? Przecież wiadomo, że muzułmanie to siepacze. Dla nich odciąć głowę dziecku, to tyle, co splunąć – myślą przechodnie. I jeżeli mają czas stają, żeby wdać się w dyskusję.
- Skąd jesteś? - po krótkiej rozmowe pyta mnie na londyńskiej Tottenham High Road jeden z młodych działaczy pobliskiego meczetu. - Z Polski – rzucam.
- Znamy Polaków, wielu – uśmiecha się. - Rozmawiamy z nimi o tym, żeby przeszli na Islam.
- Nie sądzę, żeby wam się to udało – kwituję, ale słucham jego opowieści.
- Nasze religie są podobne – mówi. - Wy wierzycie w Isę, ale to, że jest Bogiem wydaje się niemożliwe. No powiedz, czy Bóg, który jest wszechmocny i duchowy, niech będzie wielki, nie mógłby mieć dziecka z kobietą, to bez sensu...
- To kwestia wiary...
- Nie, to kwestia tego, że Abrahamowi, Izaakowi, Dawidowi wszystkim prorokom do Isy włącznie, Bóg mówił, że wszyscy ludzie są jego dziećmi. A Mahomet kwestię tego, że Isa był prorokiem, jednym z największych, ale jednak prorokiem, rozwiał ostatecznie – wyjaśnia i wciska mi do ręki kalendarz muzułmański (księżycowy, z porami modlitw i miesiącami arabskimi), dość pokaźną książkę o Jezusie w Islamie (po angielsku) i kilka ulotek.
Isa to arabskie imię Jezusa. Podobnie jak Dewud to David a Musa to Mojżesz.
Zaproszenie do meczetu, z którego skorzystam, jest powiedziane jak najbardziej poważnie. I wzbogacone jedną ważną treścią, bez której Polacy do Państwa Islamskiego nie trafialiby wcale.
- Nasza społeczność jest bardzo zżyta – wyjaśnia. - Staramy się spędzać jak najwięcej czasu ze sobą. Oczywiście każdy z nas coś dla społeczności robi, ale przede wszystkim... żaden z nas nie ma kłopotu ze znalezieniem pracy. Każdy dostaje od razu.
To oczywiste, bo Koran wskazuje, że to swoich trzeba stawiać na pierwszym miejscu i dbać o to, żeby im było najlepiej. Nie ma lichwy i łapówek. Jesteś dobrym kucharzem, zarobisz na kebabach albo w restauracji z bliskowschodnim logo. Znasz się na komputerach trafisz do serwisu naprawiającego laptopy, tablety i telefony komórkowe. Warunek jest jeden – przyjmujesz Islam, szczerze, prosto do serca.
Jasne jest, że większość młodych Polaków próbuje traktować tę szasę bardzo przedmiotowo. Ale obowiązkowe lekcje robią swoje – kto nie czytał Koranu, ten nie wie, że to księga spójna i bezspornie jest pismem natchnionym. Precyzyjnie mówi co jest, a co nie jest dobre. I co stanowi trzon życia Muzułmanina.
Pokolenie dzisiejszych 20-30 latków z Polski na emigracji zarobkowej jak kania dżdżu łaknie mistrzów duchowych. Wychowani w tradycji chrześnijańskiej przez ostatnie lata dostawiali proste komunikaty o kościele i wierze. Że są złe, że to bez sensu, że człowiek jest we Wszechświecie sam, a kiedy umiera po prostu kończy się jego świat i nic dalej się nie dzieje. Propaganda odbierająca kościołowi katolickiemu rząd dusz nie przewidziała jednego – ci ludzie będą szukać wiary, bo o tym słyszeli w dzieciństwie. I znajdą ją – podobnie zresztą, jak znajdują ją młode Angielki, Niemcy, Holendrzy, czy Belgowie. Polaków jest łatwiej przekonać – w końcu każdy, który w ciągu dnia zatrzymuje się przy stoliku wyznawców Mahometa nie spieszy się, bo nie ma pracy. A meczet działa lepiej niż większość pośredniaków w Berlinie, czy Londynie finansowanych przez rząd. Kiedyś, dawno temu Donald Tusk obiecywał im, że będą mogli wrócić do Polski, po pracę i godne życie. Ale jak przystało na premiera, olał ich dokumentnie.
Jest nas więcej
Polska straciła 20-letniego Maksymiliana R. nie tydzień temu pod Kikukiem, ale przynajmniej dwa lata wcześniej. Nie walczył za Polskę a z przyjaciółmi mówił wyłącznie po arabsku. Był salafitą – to, jeśli szukać porównania, radykał znacznie większy i bardziej szkodliwy, niż neofita. Pojechał do Syrii na dżihad, który ma doprowadzić do stworzenia Państwa Islamskiego sięgającego granicami od Afryki Środkowej do Północnej Europy i Bugu na wschodzie. Był jednym z 600 mieszkańców Niemiec, kórzy opuścili kraj aby walczyć pod najbardziej przerażającą obecnie flagą.
Nie jest jedynym Polakiem, który wyrzekł się swojej kultury. W Londynie poznałem takich sześciu. Tak samo, jak ja, jaśni wyróżniali się z tłumu śniadych Arabów i Pakistańczyków. Do nowych przyjaciół i nowych rodzin upodobniały ich wyłącznie brody – tak samo niechlujnie chodowane i noszone z dumą. I czapki – kufi, noszonych od rana do wieczora na krótko przyciętych słowiańskich włosach.